Każdy, kto choć raz zatknął się z prozą Colette, wie, kim jest ta pani i jak pięknie i zmysłowo potrafi czarować słowem. Każdy, kto miał taką okazję bez wątpienia zrobił kolejny krok i następny, gdyż wystarczy, choć raz przeczytać jej książkę, aby już szukać następnej.
Nie da się wyrazić tego, co niesie ze sobą historia Klaudynki rozpisana w czterech aktach w formie krótszej lub dłuższej recenzji. Można próbować oddać klimat tych opowieści, można próbować coś stworzyć, ale i tak to, co najlepsze pozostaje na kartach książek Colette.
Choć powstała na przełomie XIX i XX wieku również teraz, w zaawansowanym XXI wieku nie tylko może się podobać, ale sięga się po nią wyjątkowo chętnie i czyta od deski do deski. Dosyć niedawno mieliśmy okazję poznać Klaudynę w szkolę i jej zaskakujące wyczyny, jej wyjątkowe spojrzenie na sprawy damsko-męskie:
(…) Teraz Klaudyna w szkole nie wywołuje być może rumieńców na twarzy, ale śmiało i odważnie sobie poczyna młoda i zadziorna Klaudyna. Jej zachowanie, jej osobowość, jej uroda, atuty, których tak liczny zbiór rzadko się zdarza, tym bardziej osadzonych w małej szkółce w równie małej wiosce. (…) Jej misterne zaloty do panny Aimee są po mistrzowsku rozegrane, jej wpływ na koleżanki nie ma sobie równych. I to wokół niej kręci się ta opowieść, choć ona sama nie jest jedyną bohaterką tej doskonałej książki.
Teraz, gdy z konieczności, za sprawą kochanego papy i jego równie kochanych ślimaczków zamienia małą mieścinę na rozhukany Paryż świat staje przed nią otworem. Jednak jakiś czas minie zanim sobie to na dobre uświadomi, zanim zrozumie, że małe, frywolne, szkolne gierki, to nic w porównaniu z tym, co może się tu dziać za jej udziałem.
Los stawia przed nią dwóch mężczyzn, a może raczej młodzieńca w jej wieku i dojrzałego mężczyznę. Nagle sprawy zaczną toczyć się w bardzo szybkim tempie, nagle, po kilku miesiącach choroby „na Paryż” cała tęsknota za rodzinnymi polami, lasami, za tym wszystkim, co dawało tak wielką radość umyka. Pojawia się coś nowego w jej sercu, pojawia się coś, czego jak dotąd nie znała, choć się oto ocierała, pojawia się uczucie.
I w formie puenty krótka myśl Klaudynki, ten jeden akapit mówi wszystko, no może prawie wszystko:
Dwaj panowie potrząsają kolejno moją ręką i odwracamy się na pięcie. Zbawienny wpływ na Marcela? Dużo mnie to obchodzi! Nie mam powołania apostolskiego. Zbawienny wpływ na Marcela? Boże, cóż to za nierozgarnięte stworzenie: inteligentny mężczyzna!
A już za moment akt III, czyli Małżeństwo Klaudyny. Bez wątpienia będzie działo się jeszcze więcej!
Colette, Klaudyna w Paryżu,Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz