czwartek, 25 października 2018

Alex Marwood - Dziewczyny, które zabiły Chloe

Od czasu Prawdy o sprawie Harry’ego Queberta nie było nic równie przenikliwego, złowieszczego, ale jednocześnie niesamowicie wciągającego i pasjonującego. Rzadko przyznaję 10 gwiazdek, ale tutaj nie miałem wątpliwości nawet przez chwilę. Mistrzowskie rozdanie na najwyższym poziomie :)

O najlepszych książkach pisze się lekko, łatwo i przyjemnie? Raczej nie. Te najbardziej doskonałe w swej literackiej materii dzieła są od zawsze, przynajmniej dla mnie, największym twórczym wyzwaniem.
Od kilku dni zastanawiam się, jak zdefiniować arcydzieło. Co tak naprawdę może nim być i czy musi minąć sto lat od śmierci autora, aby potomni mogli okrzyknąć jego powieść dziełem wybitnym, wręcz arcydziełem. Pewien portal pozwala oceniać przeczytane książki gwiazdkami w maksymalnym ich ujęciu dziesięciu. W moim przypadku ocena, po którą sięgam bardzo rzadko.
Dosyć niedawno Trzynaście powodów, chwilę później Dziewczyny, które zabiły Chloe. Ta pierwsza niewielkich rozmiarów książka traktuje o osobistym wyborze bohaterki. Druga, z którą nie rozstaję się od kilku dni, (choć lektura już dawno za mną), przyglądając się okładce, szukając inspiracji, tych odpowiednich słów, które bez cienia wątpliwości świadczą o geniuszu autora, a w zasadzie autorki, która ukrywa się pod pseudonimem Alex Marwood.
 
Nie potrzebujemy wiele czasu, aby doznać olśnienia, że oto pojawia się coś, co z marszu przebija wszystko to, co udało nam się poznać w tym roku, może też w poprzednim, a może jeszcze wcześniej. W zależności od tego, jak dużo i jak często sięgamy po książki nasz gust się wyostrza. Książki dobre, nawet te bardzo dobre już nam nie wystarczają. Musiały pojawić się Bel i Jade, aby czas się zatrzymał, a wszystko wokół nas zwolniło swój rytm.

----------------------------------------------------------


----------------------------------------------------------

Istotą wspomnianego arcydzieła jest odnalezienie punktu odniesienia, który w opowiadanej historii stanowi o jej wyjątkowości. Jeden niepozorny dzień z życia dwóch jedenastolatek miał odmienić je na zawsze. Choć tak naprawdę dowiadujemy się o tym wszystkim z pewnym opóźnieniem.
Godziny przenikają lata, zdarzenie z przeszłości zaczyna bardzo powoli przenikać życie dwóch dorosłych kobiet. Przyznać się muszę sięgając po jedno z moich ulubionych stwierdzeń, że nie potrzebowałem wiele, aby rozsmakować się w tej szczególnej opowieści. Sztuką jest dobierać tak słowa, aby wewnętrzna świadomość rosła w nas jak balon. Emocje, którym trudno się oprzeć, pragnienia, aby odkrywana historia nigdy się nie skończyła.
Z retrospektywnych kadrów przebija przynajmniej stopniowo historia, która bawi i przynosi uśmiech. Jade i Bel nic nie łączy, wszystko je dzieli, a jednak los sprawił, że tego jednego dnia pojawiła się między nimi Chloe. Czy w ten sposób los się dla nich dopełnił, czy też stało się coś, czego żadna z nich nigdy nie mogła i nigdy nie była w stanie przewidzieć?

Chloe wzrusza ramionami. Nie wie, zresztą ma słabe wyczucie czasu.
- Za godziny i godziny.
Tak naprawdę jej matka stoi właśnie na przystanku autobusowym w Chipping Norton i będzie w domu za trzydzieści pięć minut. Chloe jednak nie ma pojęcia, co to czas, nie zna się na zegarku. Wie tylko, że kiedy mama wraca do domu autobusem, zawsze jest długo po obiedzie. A ponieważ jeszcze nie dostała jeść, to muszą być „godziny i godziny”. A rzeka wzywa: jej pluskająca głębina i pełne wodorostów miejsca do brodzenia, pikniki, lizaki i napoje, które ludzie przynoszą w chłodziarkach i czasami nimi częstują. Jeździła nad rzekę tylko samochodem. Nie ma pojęcia, co to znaczy przejść pięć kilometrów pieszo tak samo, jak nie wie, ile czasu został do lunchu.
- Godziny – powtarza i czeka.
- I twoja siostra na pewno tam jest?
- Tak – odpowiada z przekonaniem Chloe.
- Pójdziemy przez łąki – decyduje Jade.
- Łąki? - pyta Bel. - Ale tam chyba nie ma ścieżki, co?
- O, tam, damy radę – mówi Jade. - Rusz się.


W dorosłym życiu los rozdał im zupełnie inne karty. Ten sam lost miał im jeszcze coś ważnego do powiedzenia i przekazania. W dorosłym życiu otacza je zbrodnia. Giną młode kobiety w nadmorskim miasteczku. Ćwierć wieku później los ponownie zadrwi z Bel i Jade. Choć ten sam los dał szansę jednej stania się kimś innym, lepszym, a co być może, gdyby nie poprawczak nigdy nie mogłoby mieć miejsca. Natomiast tę drugą zrzucił w przepaść szarej i pozbawionej blasku dorosłej egzystencji.
Jej arystokratyczne dzieciństwo zostało w jakiś sposób zmiażdżone przez system. Z mroków retrospektywnej opowieści wyłania się coś jeszcze, co kładzie się cieniem na pozornie szczęśliwym i radosnym życiu Annabel. W tych krótkich migawkach dziecięca swoboda nagle zostaje złamana po śmierci Chloe.
Tak, wyjątkowość arcydzieła polega na tym, że nawet najlepiej dobierane słowa nie są w stanie przekazać jego ponadczasowej istoty. U Alex Marwood, kimkolwiek jest, nic nie jest oczywiste, a im bliżej końca, tym bardziej tracimy świadomość tego kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Tutaj najbardziej wyszukane słowa mają marginalne znaczenie.
Sami musimy osądzić, czy los w równym stopniu potraktował obie dziewczynki dając im szansę odkupienia swoich win. Czy gdyby nie młodsza od nich Chloe i to, co się z nią stało ich życie potoczyłoby się w zupełnie inny sposób? Czy przeznaczenie dopełniło się dwadzieścia pięć lat później, gdy dwie kobiety nie miały świadomości, że nagle wbrew wszystkiemu są tak blisko siebie? Nie zrozumiesz, jeśli nie poznasz, nie przeczytasz, nie docenisz wyjątkowej siły tej książki.
Przyznam się, że bardzo chciałbym zobaczyć filmowe odniesienie tej literackiej opowieści. Poczuć geniusz pióra Alex Marwood w doskonałej reżyserskiej wrażliwości Lasse'a Hallströma.

Alex Marwood, Dziewczyny, które zabiły Chloe, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2015

Brak komentarzy: