Kiedy sięgałem po Zabójcę z sąsiedztwa miałem i wciąż mam przed oczami historię Chloe i to, co się wydarzyło tamtego dnia. Teraz stojąc przed drzwiami tego domu zanim Cher opowiedziała swoją historię uświadomiłem sobie, że Alex Marwood już dokonała czegoś niemożliwego, co w literaturze tak rzadko się zdarza. Intensywność myśli, uczuć, doznań, już od pierwszych stron emocje rosły, a wraz z nią nasza sympatia, choć też stopniowa niechęć na podłość Kamienicznika i pogarda względem poczynań Kochanka.
Swoją przystań znalazła w tym domu Collette, przystań pozornie bezpieczną, choć nie mogła być pewna dnia, ani godziny. Zbyt wiele wydarzyło się w jej życiu przez ostatnie lata, potrzebny był spokój, miejsce, które być może po raz pierwszy będzie mogła nazwać swoim domem. I jak dwa bieguny, tak są Vesta i Cher. Babcia dla tych, którzy nie mieli tego szczęścia, aby mieć babcię, ale też dobra dusza tego domu. Tak często myślała o niej Cheryl, która w zaskakujący sposób zyskała moją sympatię. Na jej drobne barki spada ciężar tej mrocznej poniekąd opowieści i to ona będzie miała wiele mądrego do przekazania, choćby o tym, jak zbiera się jabłka.
- Poszłam na jabłka - mówi Cher. - Na błoniach kupa luda.
- Jabłka? Nigdy nie widziałam tam żadnych jabłoni.
- Jabłka nie zawsze rosną na drzewach - odpowiada tajemniczo Cher i wsuwa iPoda do kieszeni.
Wczoraj Chloe, dziś Cher, a co będzie jutro?
Jutro pojawi się Coco, a ja już czekam na film, w zasadzie to dwa.
Alex Marwood, Zabójca z sąsiedztwa, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz