sobota, 15 września 2018

Luiza Łuniewska - Szukając Inki

„Ugoszczę Was kiedyś we własnym domu”.


Pierwszy
i jeden z ostatnich partyzantów II wojny światowej, która dla Polski z całą pewnością nie skończyła się 8 maja 1945 roku. Pierwszy, czyli major Henryk Dobrzański, ps. „Hubal” i Zygmunt Edward Szendzielarz, ps. „Łupaszka”, również major kawalerii. Z drugiej strony dwa jakże ważne i istotne pseudonimy, które stały się symbolami ruchu oporu - „Rudy” i „Inka”.
Janek Bytnar już dzięki książce Aleksandra Kamińskiego stał się ikoną, postacią, którą autor wyniósł na piedestał. Tak jego, jak i jego kolegów, „Alka” i „Zośkę”. Doceniając w nim i w nich wszystko, co dobre, prawe, najlepsze. O pewnej alegorii pisałem nie tak dawno pisząc o książce poświęconej Anodzie, który jako pierwszy rzucał butelki z benzyną w Akcji pod Arsenałem - o „Rudym” i jego matce, która stała się później Opoką dla polskich harcerzy, ich ukochaną Matulą. A także o Matce stojącej pod krzyżem. Obaj mieli imię na tę samą literę.
I o ile Janek stał się symbolem okresu okupacji i walki z niemieckim okupantem, to „Inka” stała się również symbolem, tyle, że walki z drugim, bardziej chyba znienawidzonym sowieckim okupantem. Maj 1945 roku dla wielu tych ludzi zaczynał nową, kolejną wojnę z narzuconym im siłą reżimem…
Po tych kilku słowach wstępu wciąż tak do końca nie wiem, jak oddać ten krótki żywot dziewczyny, która choć na co dzień w walce nie wyróżniła się niczym szczególnym w rozrachunku pokoleń stała się legendą. Jest w jej historii, w jej życiorysie taka niesamowita szczerość, czysta i nieskalana niczym osobowość, iż tak naprawdę trudna do ubrania prostym słowem. Bez względu na to, jak obszerne i przemyślane będzie to odniesienie być może skazane będzie na unicestwienie w kontekście myśli, które mogą nie sprostać świadectwu, jakie dawała za życia.
Jeszcze wiele lat po jej śmierci nawet najbliżsi jej towarzysze broni nie wiedzieli, nie mieli świadomości, kim tak naprawdę z imienia i nazwiska była „Inka”.

Dlaczego przyjęła akurat taki pseudonim, pozostanie na zawsze tajemnicą.

Dorosnąć musiała bardzo szybko. Matkę aresztowało Gestapo i poddało bardzo ciężkiemu śledztwu. Ojca Danki w ramach rosyjskich deportacji wywieziono na Wschód, gdzie przyszło mu gnić i powoli umierać w kopalni złota. Choć ostatecznie zmarł jako wolny człowiek wydostając się z zesłania z Armią Andersa.
Jak mogło to wpłynąć na dorastającą dziewczynę? Co czuła oglądając zmaltretowaną i skatowaną przez Gestapo matkę? (Rozstrzelaną w Białymstoku we wrześniu 1943 roku.)

Choć to wydaje się niewiarygodne, Danka do matki często chodziła na piechotę. Ponad osiemdziesiąt kilometrów w jedną stronę. Na bilet nie miała. Rodzina została bez jakiegokolwiek źródła utrzymania, nie było czego spieniężyć, samo przygotowanie paczek żywnościowych było olbrzymim wyzwaniem. Pomagali dalsi krewni i obcy ludzie, jak mówiła Wiesia, umrzeć z głodu nie dali.

Jak kształtowała się świadomość młodej sanitariuszki, która walcząc z jednym wrogiem miała już pewność, że walczyć też będzie z drugim? Choć jej jedyną bronią była jej apteczka - lista leków, które miała kupić dla oddziału była jedynym dowodem rzeczowym w jej sprawie. Świstek papieru miał moc odebrania bardzo młodego życia, choć nie on sam oczywiście.
Masa pytań, które można sobie stawiać, a tak naprawdę, jakże niewiele odpowiedzi, choć książka Luizy Łuniewskiej na część z nich stara się odpowiedzieć. I przyznać trzeba, że robi to w bardzo interesujący sposób.
Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak wiele się działo w jej życiu, szczególnie w momencie, gdy jego dowódcą został major Zygmunt Szendzielarz, ps. „Łupaszka”. Jej myśli, pragnienia, jej wyjątkowa czystość umysłu, ale i radość życia. 3 września 1939 roku skończyło dopiero 11 lat. W 1943 roku sanitariuszka „Inka” została zaprzysiężona w szeregach AK. W roku największego rozkwitu największej podziemnej formacji okupowanej Europy. A jednak nie potrzeba było wiele czasu, aby widmo czerwonej zarazy nieuchronnie zbliżyło się do granic umęczonej Ojczyzny, jak walec, niszcząc wszystko na swojej drodze.
V Wileńska Brygada AK stopniowo i powoli zaczęła tracić grunt pod nogami. Tak, jak ich wrześniowi poprzednicy początku wojny było to formacja umundurowana opierająca się na strukturze 4 Pułku Ułanów, w którym służył wcześniej „Łupaszka”. Osoba, która przez długi czas dbała o ich sprawy administracyjne, socjalne, a także lokalowe stała się w określonym momencie ich katem. I tą ją „Reginę” znacznie wcześniej dowódca wyróżni specjalnym wyróżnieniem: złotym sygnetem V Brygady.
Aresztowanie i pokazowy proces Danki Siedzikówny, „Inki” był jakże ważny ze względu propagandowego i tu mógł zapaść tylko jeden wyrok, wyrok śmierci. I niech sam wyrok będzie puentą tych jakże trudnych i refleksyjnych rozważań w procesie, gdzie jedynym namacalnym dowodem była lista leków, jakie Danka miała zakupić jako wyposażenie apteczki oddziału.

Podwójna kara śmierci, piętnaście lat więzienia za posiadanie broni, przepadek mienia, utrata praw publicznych i obywatelskich na zawsze.

Luiza Łuniewska, Szukając Inki. Życie i śmierć Danki Siedzikówny, Wydawnictwo The Facto, Warszawa 2015

Brak komentarzy: