poniedziałek, 17 września 2018

Katja Millay - Morze spokoju


N
ie wiem, kim jest Katja Millay, nigdy wcześniej nie miałem przyjemności czytania jej powieści, po Morze spokoju sięgnąłem raczej z ciekawości, niż z czystej chęci sprawienia, że będzie to lektura, która mnie zaskoczy. 

A jednak, mówiąc wprost… O N I E M I A Ł E M…
Pozornie niepozorna powieść dla dorastającej młodzieży, tak wyglądało na pierwszy rzut oka, ale po kilku stronach wiedziałem, że tak nie jest. Odpłynąłem poruszony lekkością tej opowieści, szczerością, która dotyka wszystkich możliwych uczuć i bezpośredniością w nazywaniu ich po imieniu. Bałem się, że będzie to słodka powieść, zbyt słodka na mój wysublimowany męski gust, który nie boi zmierzyć się z lekturą dla kobiet, czy w tym przypadku dla nastolatków. Moje obawy były w tym przypadku bezpodstawne.
W nowej szkole pojawia się nowa dziewczyna i wszyscy z marszu zauważają, że jest dziwna, choć dziwna chyba nie do końca ją określa. Pokręcona. Milcząca. Odpychająca. Porozumiewa się kiwnięciem głowy, wzruszeniem ramion. Nie mówi. Nie odzywa się. Taka już jest Nastya.
W jakiś nieokreślony sposób jej ścieżki krzyżują się z chłopakiem, którego w tej samej szkole otacza, „pole siłowe”, jak później w rozmowie z nim ujęła to, Nastya. Nikt mu się nie narzuca, wszyscy czują wobec niego respekt. Wszyscy wiedzą, co przeżył i czego doświadczył, może poza nią. Tych dwoje obcych zupełnie sobie ludzi pozornie i niepozornie zaczyna się do siebie zbliżać. Przełom następuje w momencie, gdy Josh dostrzega ją na progu swojego garażu, gdzie misternie przygotowuje swój kolejny mebel. Chwilę później ona siada i z nim zostaje. Chwilę później dzieje się jeszcze tysiąc innych rzeczy. 
Oboje mają swoje tajemnice, ale musi pojawić się jeszcze wiele przypływów i odpływów, aby choć nieznacznie się do siebie zbliżyli, a Nastya zamiast biegać do kresu sił odnalazła nagle inny, lepszy cel...
Wiele lat wstecz, gdy sięgnąłem po raz pierwszy po powieść Paulliny Simons, po jej pierwszą powieść pod wtedy nic niemówiącym mi tytułem, Jeździec Miedziany, właśnie wtedy poczułem to samo. Wyjątkowe, po każdym względem, literackie spełnienie.
Szukam słów, którymi mógłbym wyrazić, co czuję czytając Morze spokoju, ale im dłużej o tym myślę, tym mniej mam do powiedzenia. Co tak naprawdę nie jest prawdą, bo jest zupełnie inaczej. Morze emocji wypełnia mój umysł, ocean myśli rozlewa się po duszy i falą przypływu, co jakiś czas przynosi coś nowego, coś dobrego, coś niezwykłego i zaskakującego. Katja Millay dokonała czegoś niemożliwego, co tylko nielicznym się udaje – w niezamierzony sposób sprawiła, że nie są to litery, zdania, akapity, strony tekstu, ale żyjąca własnym rytmem wyjątkowa pod każdym względem opowieść.
Czytam dużo, wręcz bardzo dużo, potrafię już oddzielić ziarno od plewów, wyłuskać to, co dobre, ciekawe, niebanalne, godne uznania, wreszcie to, co zasługuje, aby stać się Książką tygodnia… nie mam jej jeszcze w tej wersji, którą od zawsze lubię, stąd luźny zestaw kartek, który przekładam z jednej strony kanapy na drugą z każdą kolejną będąc coraz bardziej zaintrygowanym, poruszonym, zaskoczonym, czy wreszcie oniemiałym tym, co czytam i co z każdą przeczytaną stroną poznaję.

(…) Cały jej ciężar spoczywa na mnie. Cały. Ciężar jej ciała, jej tajemnic, łez, bólu i żalu, i straty, i czuję, że ja też zaraz się załamię, bo jest tego za dużo. Nie chcę wiedzieć. Teraz rozumiem, czemu tyle czasu poświęca na bieganie. Ja też chciałbym pobiec przed siebie. Chciałbym zostawić ją, pchnąć drzwi, nie oglądać się za siebie, bo nie zniosę tego. Nie mam w sobie dość siły ani odwagi, ani pocieszenia. Jestem niewystarczający. Nie jestem żadnym ocaleniem. Nawet siebie samego nie umiem ocalić.


Teraz, gdy znam całość spokój ogarnia mą duszę. Dotarcie do kresu tej historii zajęło mi chwilę, gdyż w niewytłumaczalny sposób emocje w finale, co jakiś czas brały górę. Nie pozostaje więcej nic innego, jak zaprosić wkrótce do Książki tygodnia i poczekać na jej ulubioną wersję w druku.

Katja Millay, Morze spokoju, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2014

Brak komentarzy: