Pory roku się zmieniają, panowie przychodzą i niestety dosyć szybko odchodzą, jednak pasmo niepowodzeń w którymś momencie przynosi pozytywną odmianę. Powieść, która potrafi uwieść również dorosłego mężczyznę, historia, której trudno się oprzeć, opowieść, która zadziwia od pierwszej, aż do ostatniej strony.
I tak właśnie jest, gdyż piszący te słowa odnalazł w tej powieści tak wiele radości i uśmiechu, iż nie był w stanie oprzeć się optymizmowi, jaki niosą ze sobą Kolorowe szkiełka. Uwiodła mnie ta powieść, oczarowała, ten Bączek, a chwilę później już wyraźny „Pączek!”, ta lekkość opowieści, te niepozbawione szalonej i pełnej polotu treści początkowe, a także kolejne strony.
Bo to właśnie Adrian w swojej skromnej osobie jest nieświadomym sprawcą wszelkich doznań, które dotykają Martę. Od samego początku poczułem się urzeczony lekkim, swobodnym, wyjątkowym, prostym w formie, ale jakże zaskakującym sposobem opowieści. Swoboda w dobrze słów, w budowaniu zdań, kompozycji tekstu – dzięki tym wszystkim zabiegom jest to lektura, którą chce się czytać. Właściwie na jednym oddechu.
Jakże wiele wydarzy się w ciągu roku w życiu Marty, jak bardzo odmieni się jej spojrzenie na pewne sprawy, również na te typowo rodzinne, szczególnie, gdy w progu pojawi się od lat nie widziany ojciec. Niby najbliższa rodzina, a jednak, jakby zupełnie obcy człowiek, któremu nie ma się zupełnie nic do powiedzenia. Wiele będzie musiało upłynąć wody w Wiśle przepływającej przez Kraków zanim złość i obojętność zamienią się w zainteresowania tym, co rodzony tatuś ma ciekawego do zaprezentowania córeczce.
Mirosława Kareta, Kolorowe szkiełka, Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz