Kiedy docierałem do ostatnich stron tego emocjonalnego dramatu, choć napisanego lekkim, barwnym słowem, społeczeństwo reprezentowane przez Izę, Anitę i Tomasza (jakże pozbawione charakteru to imię) zawieszone jest w świecie melanżu, który bez względu na konsekwencje wciąż trwa i nigdy się nie kończy. Choć zdarzają się określone wyjątki od tej reguły we wspomnianej osobie Tomasza.
Ludzie, dla których świat zaczyna się na tym, aby być i mieć. Znacznie częściej być na evencie, otwarciu tego lub owego i koniecznie MIEĆ zdjęcie na ściance. Bez tego można nigdy nie zaistnieć. Lekko przejaskrawiam fakty, może odrobinę naciągam, jednak, jeśli spojrzeć na to z boku sytuacja staje się bardzo klarowna.
Dorastałem z bohaterami Melanżerii, formalnie i w trakcie lektury. Wraz z nimi przypominałem sobie odległe mroczne lata PRL-u, gdzie znaczenie być i mieć diametralnie się różniło od obecnego stanu rzeczy. Bo wtedy wystarczyło jakże niewiele, aby się wyróżniać w szarej masie tłumu.
Aż przyszedł rok 1989 i wszystkich poraził blask wolności. Część społeczeństwa wręcz oślepił, a blask reflektorów był tym, co najbardziej było im potrzebne do szczęścia. Bo kiedy gasły i pojawiał się szary, wymięty, śmierdzący tchnący niestrawioną gorzałą świt nic już nie było takie samo.
Dwie przestrzenie narracji, które z jednej strony pozwalają w doskonały sposób poznać bohaterów, natomiast z drugiej uświadomić sobie, że dzieje się coś złego, co dociera do nas dopiero w określonym momencie. Dostojeństwo języka, współczesny żargon, życie na wskroś i do końca, mojego albo jej.
I równia pochyła, po której ktoś nie zdając sobie z tego sprawy spada w przepaść i sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli. Polecam!
Anna Klara Majewska, Melanżeria, Wielka Litera, Warszawa 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz