piątek, 31 marca 2023

Wioletta Leśków-Cyrulik - Sezon zamkniętych serc

Pisać każdy może trochę lepiej lub trochę gorzej, ale nie oto chodzi, jak to komu wychodzi. Czasami człowiek musi, w innym przypadku literki nigdy nie dadzą mu spać. Ta bardzo swobodna parafraza doskonale znanej piosenki wprowadza nas w istotę zagadnienia, jakim jest debiut.
Tak naprawdę piszą teraz wszyscy. Pisanie stało się modne, choć nie zawsze dające określone korzyści, o materialnych zupełnie nie wspominając. Kilkanaście godzin wcześniej pisałem o sile przyciągania, jaką daje dobrze zaprojektowana okładka. Również o tym, że nie należy po okładce oceniać tego, co ukrywa się w środku, choć Sezon zamkniętych serc właśnie dzięki niej, okładce, już na starcie bardzo zyskuje.
Nie wiem, czy autorka pisząc miała już przemyślany temat od początku do końca i wystarczyło łączyć jedynie odpowiednie punkty na kartce, czy też powieść nabierała kształtu spontanicznie w trakcie pisania. Jakkolwiek było Sezon zamkniętych serc nie jest taką sobie powieścią, jakich wokół wiele, ale jest bez wątpienia dziełem, z którego autorka może być dumna.
Podróż na koniec świata, bo bez wątpienia tak można pomyśleć o Islandii, może być podróżą w akcie desperacji. Wrzuceniu wszystkiego do jednego worka i z bagażem doświadczeń szukaniu swojego zupełnie nowego miejsca na ziemi. Im dalej, tym lepiej. Z zadrą w sercu, z wielkim ciężarem przygniatającym duszę.
Pasmo cierpienia krępujące Agnieszkę w okowach beznadziei więzi również jej partnera i przyjaciela, Darka. Islandia ma stać się dla niej oazą spokoju, uporządkowania myśli, dla niego szansą na dobry kontrakt. Jednak wiele będzie musiało upłynąć dni, aby serce Agnieszki choć odrobinę zabiło żywszym rytmem.
Duża w tym zasługa poznanych tam ludzi, tych, których trochę trudno zrozumieć, a także tych, którzy wyciągnęli rękę w potrzebie w chłodnej Islandii ogrzewając spojrzeniem i uśmiechem. Ta mała wieża Babel na końcu świata z czasem tworzy bardzo przyjazną i życzliwą symbiozę. Pojawiają się ludzie, którym można się zwierzyć i którym, choć to trudne, można również zaufać.
Wioletta Leśków-Cyrulik stworzyła urzekający portret ludzkich słabości dzieląc między bohaterów dobre i złe chwile. „To prawie małżeństwo”, które przybyło na obcą ziemię z czasem odnalazło bliskie sobie, radosne spojrzenia. Z czasem przestajemy odczuwać, że otacza nas zimna, nieprzystępna Islandii.
Finalnie pozostaje jedynie pytanie, co sprawiło, że Ślązaczka powędrowała tam, gdzie nikt z własnej nieprzymuszonej woli nie zgodziłby się na takie zesłanie. Choć, dlaczego nie? Na Islandii można również odnaleźć swoje szczęście, a może tak, jak Agnieszka nowy sens w życiu. A jeśli już pisać to w tak urzekający sposób jak zrobiła to autorka, w przeciwnym razie nie warto porywać się z motyką na klawiaturę.

Na miękkim dywanie wyrósł najdłuższy w świecie mur zbudowany z drewnianych klocków przez przedszkolne maluchy. Starsze dzieci chętnie pomagały im w otaczaniu klockami dwóch siedzących na podłodze pań, z których jedna długo coś mówiła w niezrozumiałym języku i w dodatku ciągle płakała, a druga siedziała naprzeciwko i wytrzeszczając na nią oczy, łapała ją od czasu do czasu za dłonie, które głaskała. Wyglądały dziwnie i trwało to trochę zbyt długo, ale ostatecznie skończyło się całkiem dobrze, bo prędzej niż zwykle ogłoszono przerwę na obiad, to znaczy na przyniesione z domu kanapki.

Nie potrzebowałem wiele, raptem kilkanaście stron, aby dojść do wniosku, że pióro trafiło we właściwe dłonie i będzie z tego, coś naprawdę dobrego! 

Wioletta Leśków-Cyrulik, Sezon zamkniętych serc, Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2016

Brak komentarzy: