wtorek, 31 lipca 2018

Richard Zimler - Anagramy z Warszawy

W ciągu
kilku ostatnich miesięcy sięgałem po tę książkę dwukrotnie. Pierwsze podejście było bardzo nieśmiałe, niepozorne, wręcz po przeczytaniu kilku stron zupełnie nie mogłem odnaleźć się w prozie Richarda Zimlera. A przecież historia, którą opowiada nie należy do lekkich, łatwych i przyjemnych, wymaga od czytelnika większego wysiłku umysłowego, wczucia się w temat, zjednoczenia z nim.
I dlatego potrzebne było drugie podejście do Anagramów z Warszawy, które tym razem już od pierwszej do ostatniej strony wchłonęło mnie całego, nie pozostawiając miejsca na nic innego tuż obok. Zadziwia, zaskakuje, napawa dumą fakt, gdy obcokrajowcy sięgają po tematy dotykające naszej historii i potrafią się z nią zmierzyć w doskonały sposób.
Warszawskie getto - nie spotkałem zbyt wielu publikacji na jego temat, tym bardziej w formie tej, czy innej powieści, interesującego opracowania historycznego. Najbardziej znanym filmem dotykającym tego tematu jest oczywiście Pianista Romana Polańskiego. W związku z tym Anagramy z Warszawy Richarda Zimlera w dobry i ciekawy sposób wypełniają tę lukę.
Książka ważna, ciekawa, interesująca, wreszcie książka, która pozwala z pełną świadomością dotknąć tego trudnego i tragicznego okresu z wojennej historii Warszawy. Śmierć w tamtym okresie, szczególnie za murami nie była czymś niezwykłym, ludzie padali jak muchy zbierani z ulic i zaułków getta, jednak, jeśli zaczynają ginąć dzieci, a ich ciała ktoś perfidnie okalecza... to już nie jest coś, obok czego można przejść obojętnie... szczególny sposób narracji sprawia, że chcąc nie chcąc stajemy się bohaterami tej opowieści za murem getta...
Erik Cohen, uznany psychiatra powraca do miasta, już jako ibbur. I tutaj, aby zrozumieć to żydowskie określenie ducha warto na moment oddać głos autorowi książki: 

(…) Erik faktycznie był martwy. Był tym, co w tradycji żydowskiej nazywamy ibbur – duchem, który przebywa na tym świecie po to, aby wypełnić swój obowiązek lub zadanie, którego nie udało mu się zrealizować za życia. Ale jaki był ten obowiązek? Dlaczego nadal przebywał w naszym świecie? Chciałem się tego dowiedzieć, nie miałem jednak pojęcia! 

Erik, już, jako ibbur odnalazł jednak swoją misję, swój obowiązek, jakim było opowiedzenie tej historii potomnym, a jednocześnie uporządkowanie pewnych spraw i spłacenie długo wdzięczności wobec swoich bliskich – Adama i Stefy. Zima 1941 roku przyniosła wiele bólu i cierpienia na zapomnianej przez Boga wyspie, jaką był teren getta. Tu ludzie żyli, raczej wegetowali szukając nadziei, chwytając się jej, jak brzytwy, aby dotrzeć do kolejnego poranka.
Gdy w niewyjaśnionych okolicznościach ginie Adam, a później udaje się odnaleźć jego okaleczone ciało wszystko, co było wcześniej przestaje się liczyć. Ludzie, którzy go otaczali zaczynają być podejrzani, tylko nadal nie wiadomo, jaki mogli mieć motyw, komu zawinił ten dziewięcioletni chłopiec? Tragiczna śmierć drugiego dziecka sprawia, że Erik nie ma już wątpliwości, że nie dzieje się nic przypadkiem, że losem dzieci rządzi szaleństwo i zmowa ludzi, tych na wyspie, ale i tych poza nią.
Misternie skonstruowana intryga, w której ważny jest każdy detal i każdy szczegół, przez którą nie można się przelecieć, gdyż wtedy umkną nam sprawy ważne i istotne. Konstrukcja książki z jej odniesieniami do anagramów, tych tytułowych, ale i tych, które licznie w treści będą się pojawiać, istnienie ibbura, elementy kabalistyczne również odpowiednio zaakcentowane – wszystko to stanowi o wyjątkowej wadze tego kryminału.
Richard Zimler, właściwa osoba na właściwy miejscu. Kto, jak kto, ale to właśnie on mógł najlepiej zmierzyć się z tym tematem. Mnogość literatury, którą poznał przygotowując się do napisania książki, ale przede wszystkim wielu krewnych, którzy w tamtym okresie żyli na takich „wyspach” docierając w efekcie tam, skąd już nigdy nie było powrotu. Kto wie, może ibbur jednego z nich prowadził go w trakcie prac nad książką pilnie czuwając, aby historia, którą poznamy była na tyle realna, że uświadomimy sobie, iż jesteśmy jej częścią.
Erik Cohen, Heniek Corben, a może ktoś jeszcze… nie powiem wam, jak umierali, opowiem wam, jak żyli na odległej wyspie ze świadomością, że tu nie liczą się dni i tygodnie, ale godziny i minuty. I już na zakończenie szukając puenty pozwólmy przemówić Erikowi, gdyż to, jak żył wpływało również na to, z czym zmagał się po śmierci: 

(…) Zbliżyłem się do okna. Stojąc w ciemnościach, wyobraziłem sobie, że gdybym oddał swoje życie Bogu, On mógłby ocalić kogoś, kto chciał jeszcze żyć – jakieś dziecko, przed którym byłoby jeszcze wiele dziesiątków lat. Ale nawet gdybym zdołał namówić Pana do takiego targu, jak wybrałbym godnych ocalenia? 

Dylemat zmagania się z życiem po śmierci w Anagramach z Warszawy nie ma sobie równych. 
Pozostaje przenieść się w czasie do mroźnej zimy przełomu 1940 i 1941 roku. 

Richard Zimler, Anagramy z Warszawy, Zysk  i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2011

3 komentarze:

Mirosława Dudko pisze...

Temat bardzo trudny i smutny, który zawsze ciężko mi się czyta.

Mirosława Dudko pisze...

Temat bardzo trudny i smutny, który zawsze ciężko mi się czyta.

Internetowa cela pisze...

Jednak pięknie ujęty, to cenię w tej książce.