Czytając wprowadzenie tej powieści oczyma wyobraźni widziałem otuloną śniegiem krainę gdzieś na końcu świata, w której rozegra się zbrodnia.
Pojawiał się obraz, który przykuwał uwagę, dawał do myślenia, intrygował. Po kilku pierwszych stronach wiedziałem, że to będzie właśnie coś, na co warto było czekać.
Katarzyna Kwiatkowska stworzyła powieść, której nie powstydziłaby się sama Agatha Christie. Napisała książkę, która jako debiut daje jej doskonały start na rynku wydawniczym, a jednocześnie równie doskonałe otwarcie ku temu, aby już myśleć o kolejnej powieści. Gdyż z pisaniem radzi sobie wyjątkowo dobrze.
Doskonale oddana epoka XIX wieku z wielką dbałością o szczegóły, narracja, która nie pozwala oderwać się od lektury, tak, że chcemy wciąż wiedzieć, co dalej. A jednak wciąż nie wiadomo, co dalej. Świetnie skomponowana i przemyślana historia nie poddaje łatwych rozwiązań, a co jakiś czas wystawia nasze przemyślenia na próbę. Już myślimy, że wiemy, co się wydarzyło i nagle jesteśmy w punkcie wyjścia.
I to w tym wszystkim jest najlepsze. Do samego końca, do ostatniej strony poznając na wylot każdego z bohaterów podążamy za Janem Morawskim i jego oddanym kamerdynerem Mateuszem. Śledztwo, które prowadzą nie jest łatwe, bo wszyscy są podejrzani, praktycznie każdy ma motyw, choć z pozoru go nie miał. Choć od przeczytania Zbrodni w błękicie minęło już trochę czasu z pewnością ponownie do niej wrócę.
Książka, która prosi się o wersję filmową, dialogi, które doskonale można zaadaptować do scenariusza, obszernie opisane wnętrza, dzięki którym specjaliści od scenografii nie powinni mieć żadnego problemu, aby oddać piękno tego wspaniałego pałacu. Jedno, co warto, śmiało i odważnie przekroczyć jego próg.
Katarzyna Kwiatkowska, Zbrodnia w błękicie, Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz