środa, 10 lipca 2019

Jarosław Rybski - Warkot

Początek 1951 roku
napawał Janka i mieszkańców Ziem Odzyskanych umiarkowanym optymizmem. Sześć lat minęło, od kiedy pierwsi pionierzy pojawili się w obcym mieście, szeroko otwierając oczy. Sześć lat uporczywej walki z gruzem, trupami, zwalonymi latarniami, z naprawą mostów, usuwaniem skutków zaciekłych ataków na pozycje obrony Festung Breslau. Życia pełnego trosk i niepokojów, bo przecież nikt nie dawał gwarancji, że miasto będzie należało ostatecznie do Polski.


Wydawać by się mogło, że Marek Krajewski zdobył już Breslau po wielokroć. Wydawać by się również mogło, że nikt o eposie o szlachetnym mieście Wrocław nie jest w stanie dodać nic ponad to, co zostało już napisane. Wydawać by się mogło, że tak właśnie jest, a jednak jest zupełnie inaczej.
Zawsze wszak znajdzie się zdanie, w którym przecinek warto dodać, opowieść, w której ktoś nieświadomie pominął określony wątek, czy może podanie o dzielnych obrońcach niezdobytych szańców kończy się nagle, bez finału, na który wszyscy czekali. Jarosław Rybski wyzwaniu sprostał bez cienia wątpliwości zabierając nas w powojenny Wrocław.
Wrocław jaki jest każdy widzi. Wrocław cierpiący i umęczony, Wrocław na rozstaju dróg, raz u jednych, innym razem u drugich. Wojenny Breslau z wydartą duszą milionów cegieł oddychających innym życiem warszawskiej Starówki.
Miasto, które w nowej epoce budowania planu sześcioletniego zmierzyć się musi z zaiste przedziwną historią. Nagle, ni stąd ni zowąd młody już nie tak bardzo student w sam środek mistycznej kabały się dostał. Jedną nogą tutaj, drugą zaś w zupełnie innym stanie świadomości pozostał.
Pewien ostatni Mohikanin w postępowej milicji rodzącego się z popiołów młodego ludowego państwa i pewien majster w fachu drukarskim będą mieli coś od siebie do dodania, a także pewien jegomość, który od wieków błąka się po świecie, czasem jako słup ognia, czasem jako zwykła ludzka w sumie postać.
Oni jeszcze nie przeczuwali w jaką wpadli pułapkę, bo z jednej strony smutni, z drugiej też niezbyt zabawni amatorzy gier i zabaw średniowiecznych, które niejednokrotnie swój finał miały na stosie. I ten Rybichwost, poszukiwany, pożądany, magiczny i trochę też przeklęty.
Na pięterku Jasiu ostatnie kanty wygładzał, ostatnie też kreski stawiał, szukał i znalazł i prawie był u celu. Piętro niżej, a może piętro wyżej poobijany Kapustka sromotne lizał rany, choć po głowie dostał to jednak nie dał sobie wmawiać, że tylko ryby i dzieci nie mają głosu i nawet lew go posłuchał i pośpieszył z pomocą. Nadeszła noc, wszystkie zmory błąkają się po ulicach, spotykają się w miejskim parku... cisza oblepiła wszystko wokół.. dobranoc, dobra jest, czy nie dobra.


Jarosław Rybski, Warkot, Wydawnictwo SQN, Kraków 2017

Brak komentarzy: