piątek, 12 lipca 2019

Ałbena Grabowska - Lady M.

Małgorzata przestała słuchać. Nigdy nie rozumiała, jak można podniecać się dramatami Szekspira, chodzić do teatru na wszystkie inscenizacje i czytać je do poduszki.

Powyższe słowa stanowią określony punkt odniesienia również moich rozważań. Nad tym, co napisać i jak to ująć zastanawiałem się już znacznie wcześniej, zanim jeszcze dotarłem do ostatnich słów tej książki, do finału, który przyznać muszę dawno tak mną nie wstrząsnął.
Pominę wszystko to, co mogłoby być taką lub inną analizą dzieła Szekspira i doszukiwania się w Lady M. tego wszystkiego, co być może można w niej znaleźć patrząc z perspektywy tegoż dramatu. Choć być może oczywiste dla wszystkich wokół dla mnie pozostanie jedynie swobodną sferą domysłów. Dramat sam w sobie, a już w szczególności ten pióra Szekspira nigdy nie był moją domeną, znacznie przystępniejszą była dla mnie od zawsze proza, nawet, jeśli momentami szorstka i trudna do zrozumienia.
Przyznać również muszę, że Lady M. była jak dotąd największym wyzwaniem w twórczości autorki, która nie pisze dużo w przeciwieństwie do koleżanek po fachu, płodnych ponad miarę, ale pisze w sposób, który sprawia, że łakniemy tego wszystkiego, co niosą ze sobą słowa i książki Ałbeny Grabowskiej.
Odkryta swego czasu historia trzech kobiet miała w sobie wyjątkową pod każdym względem emocjonalną dawką trudnych do przyswojenia myśli i uczuć. W tamtym momencie nie spodziewałem się, że moje spotkanie z Lady M. może mnie jeszcze bardziej poruszyć, może sprawić, że w wraz z rozwojem wypadków zaczynamy się zastanawiać dokąd to wszystko zmierza i do czego będzie zdolna Małgorzata, aby tylko postawić na swoim, aby w imię wzniosłych celów, wygórowanych ambicji wynieść swojego męża na piedestał i ogrzewać się blaskiem jego chwały. Nie zważając na to, co on sam o tym myśli, jak wpływa to na jej relację z synami i co tak naprawdę czuje mąż, gdy osoba, która powinna go wspierać robi coś zgoła odmiennego, choć jej samej wydaje się, że postępuje słusznie i nic nie można jej zarzucić.
Gdyby autorka dla swojej bohaterki wybrała każde inne imię nie miałoby ono takiej siły, jaka ukrywa się w imieniu Małgorzata. Nie Gosia, czy Małgosia, ale właśnie Małgorzata. Wibracja tego imienia porusza umysł i drażni duszę. Przy niej Krzysztof sam w sobie nie istnieje. Nawet wybór zachowawczej drogi zawodowej świadczy o tym, że boi się wyzwań. Stąd, czy może czuć wdzięczność wobec żony, że stara się za wszelką cenę wepchnąć go na sam szczyt?
W życiu nie ma przypadków, są jedynie niewykorzystane okoliczności, zmarnowane szanse. Plucie sobie później w brodę, co by było, gdyby to lub tamto ułożyło się tak, a nie inaczej. Krzysztof wielokrotnie rozważał, co by się wydarzyło, gdyby na jego drodze, (w dosłownym tego słowa znaczeniu), nie pojawiła się Diana. Czy wtedy wszystko, co wydarzyło się później miałoby ten sam emocjonalny wydźwięk?

Zostawił stojącą Małgorzatę, która stała z uniesioną ręką, jakby chciała zagarnąć obraz, szarą Malwinę, która patrzyła z podziwem i zazdrością, jasną, dumną Zuzannę, która miała wypisaną na twarzy niepewność.

Nie jest tajemnicą, że cenię autorskie dokonania Ałbeny Grabowskiej. Wśród wielu piszących w Polsce kobiet, których książki znam, które czytam, o których piszę, jest jedną z niewielu, która potrafi to, co lubię i cenię w literaturze. Samo pisanie nie jest sztuką, bo piszą teraz praktycznie wszyscy, choć nie wszyscy wydają i dobrze, że tak się dzieje. W literaturze sztuką jest nie bać się przemieniać wodę w wino, w przeciwnym razie nie warto zupełnie chwytać za pióro, a może bardziej prozaicznie za klawiaturę tego lub innego komputera.
Małgorzata, Krzysztof, Diana, czwartym do życiowego brydża przysiadł się Adam, który stara się coś ugrać w parze z Małgorzatą, choć jako jej przełożony, nowy dyrektor szkoły, w której ona sama pracuje, wydaje się z marszu na straconej pozycji. Jego rozgrywka z koleżanką z pracy, z podwładną zbyt szybko zmierza w ślepą uliczkę. Jest tylko pionkiem do strącenia. Gdyż Małgorzata w imię wyższego dobra niszczy wszystko na swej drodze, również szarą Malwinę i dumną Zuzannę.
W dramacie serc i umysłów, chorych mrzonek, spraw byłych i dokonanych biedna Diana nie znając swojego przeznaczenia unicestwiona zostaje przez rozdane z rąk astrolożki karty. Słowo się dopełniło. Czara goryczy się przelała.
Przez prozę Ałbeny Grabowskiej nie da się przelecieć, nie jest to lekka, łatwa i przyjazna w odbiorze lektura. Tutaj nie jest tak, że dochodząc do ostatniej strony zamykamy okładkę, odkładamy książkę na półkę i idziemy dalej. Tutaj dopiero zaczyna się wszystko to, co wypływa z dopiero zakończonej lektury. Rozterki, pytania, wątpliwości, które nie mają końca. I rozbieranie „Lady M.” na części pierwsze, do ostatniej strony, szczególnie, że nie jest to tryb zgodności miejsca i czasu, tylko ciągłe retrospekcje i podróże w czasie. Do określonego momentu, w którym następuje koniec, choć dopiero początek.  

Ałbena Grabowska, Lady M., Wydawnictwo Zwierciadło, Warszawa 2016

Brak komentarzy: