środa, 29 kwietnia 2020

Hawaje, Oslo (2004)

Jest w tym filmie
coś takiego, co nie pozwala zatrzymać się na chwilę, coś, co w tą upalną, letnią noc działa na nas, jak magnes. Coś takiego, co w środku mroźnej, szarej, burej zimy może sprawić, że zareagujecie tak, jak ja zareagowałem. Film, który oglądamy na jednym oddechu, gdy ciche bicie serca stopniowo staje się coraz głośniejsze.
 
Hawaje, Oslo pojawia się, jako kolejna odsłona cyklu Plus dla koneserów i przyznać trzeba, że jest to kolejna perełka dla wszystkich tych, którzy w filmie poszukuję głębszych wrażeń, niż pisk opon pędzących samochodów. Obraz pełen ciepła, radości, smutku i wzruszenia, taki, którego szybko nie zapomnicie. 
Nie dziwi też fakt, iż zbiera laury na różnych festiwalach. Wszędzie ceniony, doceniany, w każdym miejscu uznawany za coś ciekawego i wyjątkowego. I po raz kolejny jest to kino skandynawskie, które zaskakuje mnie w każdy możliwy sposób.
Oto kilka osób, które zaczynają łączyć pewne przypadki i wypadki losowe, osób, które się znają i nie znają. Każdy z nich ma w pewien sposób wpływ na poczynania innego, a jednocześnie może spowodować konkretną przemianę napotkanego człowieka. Krzyżujące się ulice w rozpalonym upałem Oslo, są jak krzyżujące się myśli każdego z bohaterów. Ktoś myśli o kimś, komuś innemu śni się ktoś jeszcze, myśli się przeplatają, wirują w powietrzu. 
I ta duchota, skwar nocy, bezsenność w Oslo, można powiedzieć, a także wszędzie unosząca się miłość. Gdyż film ten odkrywa właśnie różne jej oblicza - braterskiej, rodzicielskiej, matczynej. Świeżość uczucia w poszukiwaniu Asy – przyrzeczenie dwojga ludzi dane sobie wiele lat wcześniej, iż spotkają się właśnie tego dnia, a jeśli dzień będzie piękny zostaną ze sobą na zawsze. Jednak jest ktoś, kto ma sny, także złe sny... 
Mógłbym powiedzieć więcej, mógłbym rozwinąć ten lub inny wątek, ale nie zrobię tego, nie odkryję kart. Możecie powiedzieć, że za mało wiecie na temat tego filmu, ale tak nie jest. Obraz, który zaskoczy Was w różny sposób, wzruszy, dotknie głęboko i zostawi ślad swego palca na Waszej duszy. Są filmy, o których można pisać, pisać i będzie wciąż mało, są też takie, które nie wymagają hymnów pochwalnych, ich wielkość leży w nich samych. 
Nie wiem dlaczego, ale odnalazłem w tym filmie szkołę Krzysztofa Kieślowskiego, choć to nie jego styl, nie jego sposób opowieści, a jednak jakieś miłe, ciekawe skojarzenie z kinem, którego tak mi brakuje. Hawaje, Oslo, dla uważnego widza, tajemnica tytułu zostanie odkryta w trakcie filmu. Pięknie wpisuje się w kompozycję wspomnianego już cyklu Plus dla koneserów, więcej takich filmów proszę.

Brak komentarzy: