środa, 24 lipca 2019

Król Artur. Legenda miecza (2017)

Siedemnaście lat
po Gladiatorze pojawia się dzieło, które zaskoczyło mnie bardziej, niż mógłbym zdawać sobie z tego sprawę. I tak naprawdę ma jeden wspólny mianownik w osobie pewnego aktora. Wtedy pewien niewolnik obserwował pewnego generała, który stał się niewolnikiem, teraz robi wszystko, aby miecz trafił po latach we właściwe dłonie. Teraz jednak Djimon Hounsou ma zupełnie inne zadanie, niż było to przed laty.
Ze wszystkich opowieści o moim imienniku ta jedna ma w sobie niezwykłą i trudną do opisania prostym słowem dynamikę. Zadziorna, drapieżna, błyskotliwa, zaskakująca w materii słowa, dźwięku i obrazu. Doskonała w płaszczyźnie aktorskiej, poruszająca w napisanej do niej nutach. Daniel Pemberton nie należy do twórców, na których od zawsze zwracam uwagę i choć napisał wiele filmowych partytur ta jest pierwszą, od której nie potrafię się oderwać.
Ale to, co przede wszystkim stanowi o doskonałej jakości każdego filmu to aktorzy. Wszystko, co jest wokół bez nich przestaje się liczyć stąd nie bez znaczenia jest genialny w swej roli Króla Artur Charlie Hunnam. W doskonałej przeciwwadze pojawia się charyzmatyczny Jude Law, obaj panowie spotkali się swego czasu na planie filmu Wzgórze nadziei. Uwagę zwraca kilka równie intrygujących ról drugiego planu, a także genialnie pokazane dorastanie małego Artura. Film, do którego zapewne wrócę jeszcze wielokrotnie.

Brak komentarzy: