niedziela, 4 sierpnia 2019

Sierpniowe niebo. 63 dni chwały (2013)

Idź i pokłoń się Stolicy.

Cieszy fakt, że powstają takie filmy opowiadające o rzeczach ważnych. Zapytasz, jakie? Właśnie takie w prosty sposób dotykające tego, o czym nigdy zapomnieć nie możemy. Bez względu na to, co się mówi, bo gdyby nie wybuchło, czy wszystko to wyglądałoby inaczej?
Czy byłoby mniej cierpień, terroru, łapanek, ciemnych dni i nocy? Czy okupant mniej pastwiłby się nad zmaltretowanym i wycieńczonym już narodem? Jak też zachowałby się drugi okupant? Można rozważać za i można rozważać przeciw, historii nie odwrócimy, ważnym jest jednak pamiętać o tych, co dla dobra sprawy walczyli i ginęli, z bronią w ręku, w zniszczonej kamienicy, w masakrze Ochoty i Woli.
5 sierpnia, początek Powstania Warszawskiego, dzień męczeńskiej kaźni Woli, „czarna sobota”, jeden dzień powstania widziany oczami powstańców i mieszkańców, film, bez głównych ról, bo każda rola jest ważna, choć ostatnia rola Krzysztofa Kolbergera jest w tym filmie szczególna. Fabuła przenikająca się z archiwaliami, pomost pomiędzy przeszłością, a teraźniejszością, wreszcie oryginalny pomysł na film, który trafić powinien do młodego odbiorcy, który obecnie ma inne priorytety, dla którego wartości ich rówieśników z walczącej stolicy pozostały na ogół jedynie na kartach historii.
Wszystkim tym, którzy teraz pomstują na to, że wybuchło, że było porażką, nieporozumieniem, że nigdy nie powinno mieć miejsca proponuję przenieść się w czasie do okupowanej Warszawy. Nie jestem zdania, że wszystko było tak, jak być powinno, bo tak nie było. Brak koordynacji działań Komendy Głównej, nieodpowiednie przygotowanie oddziałów i ich jakże skromne uzbrojenie, a jednak 63 dni świadczą o waleczności, męstwie żołnierzy Armii Krajowej. 
Nie ma sensu gdybanie, co by było, gdyby… Polska od zawsze mogła być dumna ze swoich synów, choć niestety z reguły musiała liczyć tylko na siebie. Ważne, współczesne spojrzenie Irka Dobrowolskiego nie może i nie powinno przejść bez echa.

Powstanie ’44

Możesz myśleć, że Warszawa cierpiała nadaremnie,
możesz wierzyć, że komenda padła niepotrzebnie,
możesz obwiniać tych, co na Powązkach dawno legli,
że śmierć i zniszczenie stolicy przynieśli, a jednak…

za ten spokój ducha, że okupant w głuchej ciszy
nocy nagle z łoskotem w drzwi twoje nie stuka,

za kilka oddechów życia w wolnym skrawku nieba,
gdy Słońce nie miało złowieszczego cienia,
za oddychające mury, których nie przeszywały
serie kolejnych egzekucji umęczonej stolicy,
za chwile, w których na dźwięk słowa „Pawiak”
i „trafił na Szucha” opadła głowa i pękało serce,
za radość jaką dała wieść o fladze dumnie
powiewającej na powstańczej reducie…

mówisz, że to mało, że wysiłek był daremny,
że zniszczono stolicę i staliśmy się niczem,
a jednak nigdy nie poczułeś radości wypełniającej
dumne powstańcze serce w umęczonej,
walczącej, krwią płynącej stolicy, gdy lata terroru
bolesnym cierniem wbijały się w świadomość
Polaka  coraz mocniej i coraz głębiej…

i choć dni ciężkie przyszły i nie było już tego nieba,
chleba też nie było, a kanał stał się drogą tylko
w jedną stronę, gdy Wola i Ochota konały umęczone
w rzezi, gdy kolejna piwnica była wspólnym grobem,
a jednak, choć ciężko było i choć źle też było,
warto było wybiec z dumnie uniesioną głową
nadając jej imię – Nieujarzmionej stolicy…

spójrz w oczy starca, który chwile te pamięta
w nich odnajdziesz blask tego jasnego nieba. 
 


Wiersz napisany jakiś czas temu jest ważną puentą i w sposób odpowiedni wpisuje się w temat.

Brak komentarzy: