Po raz kolejny łapię się na tym, że jeśli autor w słowie końcowym jest w stanie dziękować dużej grupie ludzi, którzy w pisaniu nieśli mu taką lub inną pomocą musi czuć się nie tylko szczęśliwy, ale i spełniony w tym, co robi. Wie, że jego praca ma już określony oddźwięk, a fale emocji rozchodzą się dalej i dalej, aż docierają do 28 krajów, gdyż tylu przekładów spodziewa się literacki debiut M.L. Stedman. Jej Światło między oceanami odmienia czytelnika już od pierwszych stron.
Latarnia, miejsce magiczne, ale i specyficzne, miejsce, które dba o życie i ratuje życie, której światło niesie w sobie wskazówki ku temu, aby nie zbłądzić, nie zgubić drogi, na oceanie niespokojnym nie stracić zmysłów, nie utonąć. Ale latarnia to przede wszystkim szczególne wyzwanie dla człowieka, która ma nad nią czuwać i na niej pracować z dala od świata i od ludzi, sama na sam ze sobą, z misją dbania oraz czuwania nad określonym porządkiem świata. Darując światło sam ukrywa się w szczególnej ciemności, również tak, jak Tom Sherbourne przez czas jakiś w ciemności duchowej. Weteran i bohater I wojny światowej, inżynier z Sydney, na dalekiej prowincji pragnie znaleźć przystań, która wniesie w jego życie ożywczy promyk nadziei przeganiając mroki wojennej przeszłości.
Los w określonym miejscu i czasie stawia na jego drodze dwie kobiety i ten sam los sprawi, że dobro podarowane jednej z nich na samym początku drogi w którymś momencie okaże się tym, na co nigdy nie liczył. Jednak dopiero dzięki Isabel jego życie zostanie odmienione na zawsze, nie na chwilę, na ułamek sekundy, ale na dni, miesiące, a wkrótce również lata. Praca latarnika staje się dla Toma życiową misją i gdy dotrze do niego pierwszy, krótki list od Isabel świadomość uczucia, które się między nimi urodziło będzie miało jedyną w swoim rodzaju moc ze światłem latarni darowanym wszystkim, którzy właśnie dzięki niej są w stanie dotrzeć do bezpiecznej przystani.
M.L. Stedman używa słów prostych, ale jest w tej prostocie wyjątkowa literacka forma, jest opowieść, która w ponad czterystu stronach rozpisana jest na żywe, dynamiczne, pełne pasji, ale i życiowej udręki, rozdziały. Książka ma miłą dla oka kompozycję, czytając, nie potrafimy się od niej oderwać i choć czasem zwrot ten staje się zbyt często nadużywany, to w tym konkretnym przypadku jest właśnie tak, a nie inaczej. I piękna, urzekająca, bajeczna w swym kolorycie Australia, choć tutaj Australia to w dużej mierze latarnia na wyspie Janus Rock i otaczające ją wokół dwa oceany, Indyjski i Południowy. Zawdzięczamy autorce pełną kolorytu podróż na krańce ziemi, na kontynent, który urzeka swą wyjątkową przyrodą, choć dusze ludzkie w każdym miejscu są takie same.
(…) Niczym szczep, który przyjmuje się na krzaku róży, uczucia macierzyńskie Isabel – jej determinacja i instynkt, wystawione na próbę przez ostatnie poronienie – rozkwitły na nowo, dzięki kruchej istocie potrzebującej matczynej miłości. Smutek i ból zabliźniły ranę, jeszcze bardziej zacieśniając więź, która zawiązała się między kobietą a niemowlęciem.
Raz podjęta decyzja odmieni na zawsze życie Toma i jego żony Isabel, szczęśliwe życie na Janus Rock zostanie nagle wystawione na próbę, gdy do plaży dobije łódź z mężczyzną i dzieckiem. Martwym mężczyzną i pełnym życia niemowlakiem. Co w tej sytuacji należy zrobić? Jak postąpić? Jaka decyzja będzie dobra i słuszna? Czy traumę, która dotknęła Isabel kiedy ponownie poroniła jest w stanie uleczyć to niewinne i pełne życia niemowlę?
Stawiam pytania, na które z oczywistych względów nie podam odpowiedzi. Wszystkie ukrywają się w książce Światło między oceanami, książce, która porusza dusze, dotyka umysłów, odmienia skamieniałe od dawna serca. Opowieść, której jesteśmy świadkami jest tak piękna, iż przeniesienie jej na duży ekran to tylko formalność, która co również ważne już staje się faktem, prace nad adaptacją filmową trwają. (Słowa pisane jakiś czas wstecz).
M.L. Stedman, Światło między oceanami, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz