W nienasyceniu życia głęboko ukrytego w cierpieniu, w polnej drodze pamiętającej przemarsz Ruskich, w budzącej się do życia cichej nadziei nowego dnia, miesiąca, czy może roku. W prostej materii budzącego się do życia narodu czas jedną miarką odmierza życie Geldów, drugą, mniejszą, a może odrobinę większą wpływa na losy Łabendowiczów.
Z głębokiej czeluści końca wojny, jak z ciemnej studni, wyłania się powoli nieśmiała i niepewna swego radość życia. Jedno tajemnicze słowo - pomarańcza - drugie tlące się w duszy w tragedii nieświadomego dziecka. Strzępek, duch, mara nocna, a może coś, co w bliżej nieokreślony sposób przypomina człowieka?
Kropla. Kolejna kropla. Prześwit w dachu w ciemnej nocy zimna otchłań. I jeszcze coś, o czym może później.
Książka. Jedna, druga, kolejna, prawie, jak kropla spadająca na powieki. Chwilę później Irena, która popadła w nałóg.
(...) Kiedy Janek nauczył ją czytać, rzuciła się na książki z taką żarłocznością, jakby lata czytelniczej abstynencji wytworzyły w niej poczucie głodu, którego nie sposób zaspokoić. To, co robiła, nie było nawet czytaniem - odurzała się i popadała w obłęd. Ugniatała rzeczywistość jak ciasto i formowała z niej światy. Wstawała jeszcze przed świtem i oprzątała należące do teściów krowy, a potem siadała na ławce przed domem i znikała pomiędzy stronami. Wracała później do łóżka i opowiadała Jankowi, co przeczytała, naśladując dźwięki bitew, pojedynków i biesiad. Kiedy chodziła po domu, tak naprawdę przemierzała pałacowe korytarze. Żyła w Piołunowie i tysiącu innych miejscach jednocześnie.
Książka jedna i nie ta sama. Dygot zlęknionego człowieka, odrobina rdzy na futrynie i parapecie. A gdzieś daleko w tle szczekanie psa.
-----------------------------------------------
W bliżej nieokreślonej przestrzeni dusza ludzka stłamszona krzywdą wyrządzoną przed laty wciąż nie potrafi się pozbierać. Wciąż nie wie, co to spokój, niekończąca się droga cierpienia nie ma początku i końca też nie ma. Rodzina jedna, gdzieś dalej rodzina druga. Jedna z przekleństwem, druga ze spaloną dziewuchą.
W bliżej nieokreślonej przestrzeni dusza ludzka stłamszona krzywdą wyrządzoną przed laty wciąż nie potrafi się pozbierać. Wciąż nie wie, co to spokój, niekończąca się droga cierpienia nie ma początku i końca też nie ma. Rodzina jedna, gdzieś dalej rodzina druga. Jedna z przekleństwem, druga ze spaloną dziewuchą.
Słowa, myśli, zdania. Ciągłe pragnienie Jana, chwilę później jego życiowy dramat. I te Kazika nocne podróże, czasem do jednej, innym razem do drugiej.
(...) Kaziu miał już wprawę.
Skok przez okno, buty na nogi, wokół domu i do stodoły, stamtąd przez pole, i na drogę, a z drogi już łatwo. Do Krysi miał dwanaście kilometrów. Do Gieni osiem, ale Krysia miała większe cycki. Bardzo lubił też Anię, ale ją trudno było namówić do czegokolwiek poza rozmową, a akurat w rozmowie Kaziu specjalnie nie gustował.
Skok przez okno, buty na nogi, wokół domu i do stodoły, stamtąd przez pole, i na drogę, a z drogi już łatwo. Do Krysi miał dwanaście kilometrów. Do Gieni osiem, ale Krysia miała większe cycki. Bardzo lubił też Anię, ale ją trudno było namówić do czegokolwiek poza rozmową, a akurat w rozmowie Kaziu specjalnie nie gustował.
Słowa, myśli, zdania. Zlepki na torach, spalona stodoła, zaskakująca w swym majestacie poruszająca wszystkie zmysły historia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz