sobota, 2 lutego 2019

Martyna Ochnik - Pewnego dnia, w grudniu


Jest w tej książce szczególna siła, jest życie Poli, które - choć ukrywa się w mroku i rzadko, kiedy przynosi uśmiech - w świadomości czytelnika jest zjawiskiem szczególnym. Od pierwszej aż do ostatniej strony, w ciągu jednej zimowej nocy, poznajemy historię, której jeszcze na długo po lekturze towarzyszy drżenie serca.
 

Powyższe słowa pojawiły się na okładce książki, Pewnego dnia, w grudniu, jako moja osobista rekomendacja. Książka, która ze swoją premierą doskonale wpisuje się w otaczający nas nastrój, klimat, wreszcie prawie zimową, grudniową już aurę. Martyna Ochnik swoją prozą oczarowała mnie od pierwszej chwili. Jej grudniowa opowieść, choć tchnie nostalgią, smutkiem i w jakiś sposób tęsknotą, to jednak urzeka w tak szczególny sposób, iż wszystko, co jest wokół przestaje się liczyć.
Nie będę ukrywał, że przypadła mi do gustu, że mi się spodobała, że wreszcie mnie ujęła. Nie będę też ukrywał, że po kilku pierwszych stronach miałem ochotę rzucić ją w kąt, początek był trudny, ale później poszło już samo. Tak szybko i tak sprawnie, iż nawet nie wiem, kiedy dotarłem do końca tej smutnej w sumie opowieści.
W nieprzyjemny, grudniowy wieczór Barbara pojawia się w Redakcji. Ma ze sobą maszynopis, którym dzieli się ze swoim przyjacielem. Z kart powieści wyłania się mała, drobna dziewczynka. Życie Poli wypełniały smutek, nostalgia, tęsknota, choć zdarzały się momenty, gdy pojawiał się uśmiech i szczęście. Mama, która zbyt wcześnie znika z jej życia, ojciec, który nie potrafi sobie poradzić z tym faktem, wreszcie przybrana babcia, która zanim odejdzie jest jedynym powiernikiem małej Poli.
Tego wszystkiego dowiadujemy się w trakcie jednej nocy, która dla Barbary jest nocą oczyszczenia, uporządkowania własnego życia, podzielenia się historią Poli ze swoim przyjacielem. Historią, którą sama zbadała, prześledziła, uporządkowała zaintrygowana pewną opowieścią swojej znajomej. 

(…) Tej nocy po raz pierwszy miała sen, który potem powracał nieregularnie. Zawsze taki sam, niezmienny mimo upływu lat, o żywych, nigdy nieblaknących kolorach. Była tam dżungla, gęsta od soczystych zielonych pędów, od jaskrawozielonych błyszczących liści; pełna dorodnych owoców ciężarnych dojrzałą słodyczą. Kwiaty o formach i barwach niespotykanych w świecie rzeczywistym wydzielały narkotyczną woń. Pola kołysała się w hamaku olbrzymiego liścia, goluteńka, jak ją Pan Bóg stworzył. Ciepłe paluszki słonecznych promyków czule muskały nagą skórę, kładły się na zamkniętych powiekach i malowały półuśmiech na wargach. U jej boków leżały dwie czarne pantery. Grzały ją ciepłem swoich smukłych ciał i czule obejmowały miękkimi łapami. Zanurzała ręce w gęstym, jedwabistym, ciepłym futrze, a koty mruczały jej do uszu te wszystkie zapewnienia, których potrzebujemy najbardziej. Obiecywały, że zawsze już pozostanie tak zawieszona nad ziemią, otulona miłością, której żar przenikał aż do serca. Potem budziła się, skulona na boku, z ramionami zaciśniętymi wokół ciała.
Otwierała oczy, a za oknem był nowy dzień, taki jak wszystkie poprzednie. Na szczęście niekiedy sen powracał. Czasem nawet udawało się go jakoś przywołać, kiedy bardzo, bardzo tego pragnęła. A czasem nie. 

Za oknem robi się coraz ciemniej, kartki lektury przekładane są z prawej strony na lewą, serce Barbary powoli się oczyszcza, a życie Poli dociera do momentu, w którym na dobrą sprawę nie ma już odwrotu. Życie niezwykłe, metafizyczne, nostalgiczne, życie, w którym ktoś gdzieś tam wyżej rozpisał jej wszystkie dni jeden po drugim. 
Pewnego dnia, w grudniu nie należy do lektur lekkich, łatwych i przyjemnych. Nie jest to książka, przy której można się odprężyć i zrelaksować. Ale nie zmienia to faktu, że jest to powieść, której nie można pominąć milczeniem, przejść obok niej obojętnie, nie zatrzymując się na chwilę, na dłużej, na całą, grudniową noc. Bo tylko dzięki temu będzie to szczera i pełna uroku przygoda z książką.

Martyna Ochnik, Pewnego dnia, w grudniu, Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2012

Brak komentarzy: