Zaczynałem dostrzegać prawdziwe walory pracy w policji pokazane, jakże inaczej od tych, do których jesteśmy przyzwyczajeni, na co dzień. A właśnie za sprawą kina i telewizji nasze wyobrażenie o tym, z czym tak naprawdę wiąże się praca w policji, w polskiej policji, jest mocno zniekształcone. Zbyt często widzimy dobrze ubranych policjantów i inspektorów jeżdżących drogimi samochodami, których życie jest jakby zawieszone w próżni.
A tak się niestety nie da, gdyż będzie to ciągłe przekłamanie faktów. Istniejący przy Komendzie Stołecznej Wydział ds. Zabójstw, o którym opowiada PitBull, w pewnym momencie stał się zbyteczny. Brzmi to, jak paradoks, ale końcowe napisy zbyt mocno rażą w oczy, aby ich nie dostrzec. Istnienie Wydziału ds. Zabójstw, który blisko o połowę zmniejszył procent zabójstw i morderstw, przestało być opłacalne. Komu i dlaczego wydział ten był solą w oku, tego się nie dowiemy, jednak pracujący w nim ludzie wykonali kawał dobrej roboty. Dopiero reżyser, Patryk Vega, pokazał nam, jakim kosztem i za cenę, jakich wyrzeczeń.
Ludzie mają to do siebie, że przede wszystkim walczą z problemami, niedostatkiem, brakiem zrozumienia, a policjant to nie cyborg, nie robot, który wszystko ma gdzieś. On, jak każdy inny zmaga się z potężnym stresem, jaki niesie praca, on na ogół nie wiąże końca z końcem, walczy o dziecko, jest stróżem na parkingu. Wreszcie zastanawia się, czy starczy mu z pensji psa na dom starców i po jakim czasie skończą się te pieskie pieniądze. Dobrą i ciekawą przeciwwagą dla tych wszystkich problemów były dobrze napisane dialogi, co jakiś czas przywołujące uśmiech.
Pasikowski w Psach pokazał ten problem częściowo, gdyż jego film był jakby bez duszy. Vega poszedł dalej, nie bał się zrobić krok, który z pełną świadomością odkrywa wszystkie walory bycia psem w takiej sekcji, jak Wydział ds. Zabójstw. Z cienką pensją, bez dodatkowych profitów, życie z dnia na dzień, gorzej, z godziny na godzinę. Tu już nie razi ciągle lejąca się wódka, która choć chwilowo pomaga zapomnieć o tym całym szambie, w które się wdepnęło. A jednak kroczy się dalej, z podniesioną głową unikając łapówek, korupcji, sprzedania się tym, z którymi się walczy. Pół miliona dolarów, gdy za kilka kanistrów benzyny wpada dwieście złotych. I co powiecie? Z całą pewnością nie frajer.
Kiedyś w wspomnianych Psach, Krollu gorszące słownictwo raziło wiele osób. Ale nikt w policji, w wojsku nie mówi słownikową polszczyzną, nie oszukujmy się. Nie można się gorszyć, kiedy lecą w nadmiarze ostre słowa. Takie są realia pracy, stresu, nerwów, braku pieniędzy i ciągłego zagrożenia życia. Te właśnie realia, jakże rzeczywiste, naturalne, w żaden sposób nie naciągane, lecz boleśnie prawdziwe powstały w oparciu o materiały zbierane przez reżysera w trakcie realizacji programów dokumentalnych dla potrzeb TVP.
Wszystko to, czego z jakiś przyczyn nie można było pokazać lub wykorzystać w dokumencie znalazło swoje odniesienie w fabule, która w pierwszej wersji nosiła tytuł Policja. Jednak, nie był, ani dobry, ani właściwy. Potrzebny był taki, który dobrze się zaprezentuje na plakatach, przywoła określone skojarzenia, będzie rzucał się w oczy. W końcu Pit Bull, to też pies...
Film odkrywa przed widzem autentyczną postać Saida, który obecnie siedzi w jednym z polskich więzień. Wątek główny, wokół którego Patryk Vega, scenarzysta i reżyser w jednej osobie, pokazał portrety kilku innych osób. Szczerość do bólu, dlatego niech was nie dziwi fakt, iż na żadnym kadrze nie ujrzycie Pałacu Mostowskich. Zbyt wielu osobom wizja tego filmu się nie podobała, aby miały wyrazić na to zgodę, co dla mnie osobiście w każdym filmie stanowi tylko dodatek kosmetyczny, nie mający żadnego wpływu na całokształt.
W wyjątkowo dobrej obsadzie błyszczą wszyscy. Są role duże i małe, krótkie i te pierwszego planu. Jest pełna naturalność, nie ma przekłamania, naciągania widza. Jest Małgorzata Foremniak, która nie daje się zaszufladkować, jako serialowa Zosia, jest wybitny Andrzej „Kiepski” Grabowski w swojej życiowej roli. Weronika Rosati sprostała wyzwaniu, odpowiednio przygotowując się do roli Ormianki, Janusz Gajos dał z siebie więcej, niż zakładał to scenariusz. I wreszcie pierwsze skrzypce zagrane umiejętnie przez Marcina Dorocińskiego.
Te i inne osoby stworzyły zespół, oparty na przyjaźni, koleżeństwie, zaufaniu. Zespół ludzi, którzy łącząc swoje siły robił znacznie więcej, niż to się mogło wydawać. Z wiarą, iż najlepszą nagrodą może być czyste sumienie i dobrze wykonana robota. Także to, że nie dali się skorumpować, że mieli psychiczną przewagę nad tymi wszystkimi po drugiej stronie barykady. Bo to było najważniejsze, stać na niej do końca, do żałosnej, niedostrzegalnej emerytury, kosztem zdrowia, życia osobistego, utraconej rodziny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz