Choć w moim umyśle pojawił się w trakcie lektury również ten drugi, krótki i jakże niepozorny tytuł, który również ma wiele wspólnego z treścią książki, zatem również nim wypada się podzielić:
Słonik na szczęście…
Kilka lat temu w skromnych zbiorach siostry odkryłem swoją pierwszą powieść, której autorką była Jodi Picoult. I choć nie pamiętam jej tytułu to jednak historia małego chłopca, który zawsze był pierwszy na miejscu zbrodni, zanim jeszcze pojawiła się tam policja, ujęła mnie bezsprzecznie. Mógłbym powiedzieć, że już wtedy obiecałem sobie, że koniecznie muszę poznać pozostałe książki autorki, ale nic takiego się nie wydarzyło i to nie, dlatego, że nie lubię czytać. W tamtym momencie nie odczuwałem świadomej potrzeby składania sobie obietnic ciesząc się krótkim odpoczynkiem w Londynie.
Teraz to zupełnie inna historia, teraz po lekturze Już czas mógłbym sobie obiecać wszystko, gdyby nie fakt, że dobrej lektury bez wątpienia mi nie brakuje i ta obietnica długo mogłaby się nie spełnić. Nie dziwi też fakt wielkiej popularności powieści autorki na całym świecie, gdyż Już czas jest kolejnym dowodem na to, a jest ich ponad, dwadzieścia, że jest to sztuka jedyna w swoim rodzaju.
Sztuka wpływania na myśli, uczucia, czy też doznania czytelnika o jakże mnogiej dozie niesamowitych wrażeń i niezwykłych wzruszeń. Historia, która czaruje i onieśmiela, zaskakuje i co ważne, nie pozwala odłożyć książki na bok. I po raz pierwszy okładka, na którą zerkałem równie często, jak na poławiane literki w morzu rozległej obszernej opowieści Jodi Picoult.
Nawiązuję do okładki nie bez powodu – trzynastoletnia Jenna Metcalf, pewna siebie, przedsiębiorcza, zdeterminowana w odnalezieniu zaginionej dziesięć lat wcześniej matki. To spojrzenie, ten zadziorny wydawać by się mogło wyraz twarzy nastolatki, to wszystko w trakcie lektury bije wręcz z tej książki.
Jej wspomnienia, te najbardziej odległe, dotykające rezerwatu dla słoni, który prowadzili jej rodzice – Alice i Tom, Metcalf. To tam stawiała swoje pierwsze kroki, tam również uczyła się obcowania ze słoniami i tam wreszcie mała, trzyletnia dziewczynka widziała matkę po raz ostatni.
(...) Zabierała mnie łazikiem do słoni, mimo że, zdaniem ojca, było to zbyt niebezpieczne. Jechałam na jej kolanach, a ona pochylała się i szeptała mi do ucha: „To będzie nasz sekret”.
Dzieciństwo nie należało do udanych – zaginęła mama, ojciec przebywał w psychiatryku. Jedną rodziną małej Jenny była babcia i to ona od małego dbała o jej wychowanie. I już od małego Jenna coraz intensywniej prowadziła swojego małe śledztwo, do którego w pewnym momencie zaprosiła dwie osoby – Virgil Stanhope, zmęczony życiem prywatny detektyw miał naprawić to, co kiedyś zaniedbał szukając Alice wśród żywych i Serenity Jones, która będąc jasnowidzem mogła poszukiwać odpowiedzi w zaświatach.
To niepozorne śledztwo zaczyna coraz bardziej obnażać zawiłości relacji ludzkich wśród osób opiekujących się grupą odrzuconych na margines społeczny, słoni. Różnej maści i gatunku, maltretowanych w cyrkach, ciasnych klatkach zoo, czy też bliżej nieznanych miejscach. Tutaj zyskują swoje drugie życie. Tutaj wreszcie odkrywany świat słoni z perspektywy badań prowadzonych przez Alice jest jakże bliski temu, co przeżywają ludzie, choć znacznie bardziej emocjonalny.
(...) Przypuszczam, że gdyby ludzka ciąża trwała dwa lata, wszystkie byłybyśmy lepszymi matkami. Słoniątko może rozrabiać, podkradać matce pokarm, ociągać się lub utknąć w błocie, ale cierpliwość jego matki nie zna granic. Dziecko jest dla słonia najcenniejszym skarbem.
Już czas, aby uporządkować pewne sprawy, aby udało się odnaleźć mamę, aby wiara w to, że żyje pozwoliła poruszyć radością małe serce Jenny, które od dawna niespokojnym rytmem bije. Już czas, aby bez skrępowania zanurzyć się w tej opowieści chcąc podarować sobie podróż na krańce nieświadomości wędrując za rękę ze stawiającą wszystko na jedną kartę, trzynastolatką.
Jodi Picoult, Już czas, Prószyński i S-ka, Warszawa 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz