Tak jest też w tym przypadku. Cały czas się zastanawiam, jak do niego podejść, jak ubrać w słowa moje odczucia i przemyślenia z nim związane.
Są filmy, o których już po wyjściu z kina zapominamy, są takie, które dobrze nas bawiły i o tych opowiadamy znajomym, są wreszcie filmy, które kontemplujemy w samotności. Rozważamy zachowania aktorów, ich wzajemne relacje, a także wszystko to, co dzieje się wokół. Często też się zdarza, iż trudno nam zrozumieć puentę filmu, nie zgadzamy się z zakończeniem lub jest dla nas bardzo zaskakujące.
Krzysztof Zanussi zaprasza nas do świata polityki, dyplomacji, trudnych, skomplikowanych interesów. Do świata, w którym nic nie jest łatwe i proste, nikt tak do końca nie jest naszym przyjacielem, gdyż słowo „przyjaźń” jest tu w zasadzie nie na miejscu. Tu można mieć kolegów, ale o przyjaciół trudno. Dlatego tak trudno być w nim normalnym człowiekiem i tylko nielicznym się to udaje.
Persona non grata jest projektem filmu psychologicznego, w którym głównym motywem jest obsesja podejrzeń. Główny bohater jest idealistą, który najpiękniejsze lata życia oddał zmaganiom o wolność i dziś przeżywa gorycz rozczarowania. Rzeczywistość, w której żyje odbiega daleko od jego dawnych wyobrażeń. Młodzież, która pod jego skrzydłami wchodzi w życie jest daleka od ideałów. Życie wśród dyplomatów konfrontuje go, na co dzień z zakłamaniem.
Scenariusz filmu został napisany pod konkretnych aktorów, tak, aby źródłem wyrazu było aktorstwo. Można powiedzieć, iż jest to szczególnego rodzaju kareta czterech królów. Choć z pokerem akurat nie ma wiele wspólnego, jednak może nie do końca. Być może ma znacznie więcej, niż nam się zdaje. Każdy z nich ma coś ważnego do powiedzenia i w zasadzie razem mogą zdziałać wiele, osobno mają bardzo ograniczone pole manewru. Jeden z nich z każdym krokiem zbliża się ku przepaści nie zdając sobie z tego sprawy.
Wystarczy wymienić nazwiska: Zapasiewicz, Michałkow, Stuhr i Olbrychski, a wszystko będzie jasne. Jeden z nich właśnie pochował żonę i zamierza wrócić na placówkę do Urugwaju. Drugi jest jego przyjacielem, od dawien dawna, jego starym dobrym druhem. Być może też byłym kochankiem jego przedwcześnie zmarłej żony. A także prominentną postacią zaprzyjaźnionego państwa, które kiedyś zbyt wiele mieszało w naszym państwie.
Idąc dalej, dwóch słabszych królów, choć i tu można się z tym nie zgodzić. Jeden z nich jest przełożonym w dyplomacji naszego głównego bohatera, niby też starym, dobrym druhem, ale w pewnym momencie to nie wystarczy. Drugi, jako chwilowy zastępca w ambasadzie, choć jako radca, ma czasem więcej do powiedzenia, niż ambasador, wokół którego wszystko się kręci. Do czasu.
Pojawiają się nowe postacie, młodsze, mniej doświadczone, które na swój sposób zamiast pomóc, zaczynają utrudniać życie. Pojawiają się dodatkowe problemy, a także wyjątkowej wagi kontrakt na helikoptery. I tu zabrakło mi ciekawszego rozwinięcia, wątek, choć ważny, od którego wiele zależało, wokół którego toczyło się to karciane rozdanie wyszedł mizernie. Jakby zabrakło w całokształcie konkretnej wizji, jak go poprowadzić, rozstrzygnąć. A szkoda, gdyż tu film jeszcze mocniej by się wyostrzył, byłby bardziej życiowy, to też, ale nie tego słowa szukałem. Byłby bardziej wiarygodny.
Jednak bez względu na to jest to kino wyjątkowo dobrze podane, jest to uczta kinomana. Są aktorzy, jest ich historia, jest Wojciech Kilar, który spiął ją swoimi nutami tworząc interesującą oprawę muzyczną, jako stały współpracownik Krzysztofa Zanussiego. Zwracają uwagę także duże, obszerne zbliżenia, przede wszystkim na twarze aktorów, ich spojrzenia, miny, grymasy, gdy muszą skłamać, gdy muszą ukryć prawdę, gdy nie mogą powiedzieć wszystkiego, a jedynie pół prawdy. To jest jedyne w swoim rodzaju aktorstwo, gdyż jest to aktorstwo mistrzów. Nikita Michałkow, nie tylko świetny aktor, ale przede wszystkim wyjątkowy reżyser, wizjoner, odkrywca. Jego Cyrulik Syberyjski wciąż mnie porusza, nie zapominając także o Spalonych słońcem.
Stuhr, Olbrychski, Zapasiewicz, te nazwiska nie wymagają żadnego komentarza, są ikonami same w sobie, a Persona non grata jest filmem, obok którego nie można przejść obojętnie. Jest filmem starej, dobrej szkoły, od której wciąż powinni uczyć się inni, na czym powinno opierać się wartościowe kino, które bardzo dobrze sobie radzi bez nadmiaru żargonowego słownictwa. Takiego, które ani nie pomaga, ani tym bardziej nie buduje, gdy nadmiar wyrazów niecenzuralnych przeważa ponad zasadniczym tekstem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz