środa, 2 września 2020

Imagine (2012)

Przybyłem
. Zobaczyłem. Uwierzyłem.


Przez chwilę miałem dylemat, czy wybrać Niepewność, czy też skierować swój wzrok ku Imagine, dobrze się stało, że niepewność oświeciła mój umysł, bo wzrok, ale też umysł doznał oczyszczenia na wyjątkowym w swej postaci filmie Andrzeja Jakimowskiego, Imagine.
Dwa jego poprzednie obrazy, Zmruż oczy i Sztuczki, to już był wyjątkowy koloryt polskiego kina, teraz nazwisko polskiego reżysera firmuje wyjątkową europejską koprodukcję, film, w którym nie jest ważne to, co widzisz, bo w zasadzie nie widzisz wiele, ale ważne jest to, co dostrzega twój umysł i jak szeroko otwarty jest na wyobraźnię. Bo to, czego nie jesteś w stanie zobaczyć, musisz poczuć swoimi pozostałymi zmysłami, ucząc się patrzeć, ale i widzieć, bez względu na to, że od urodzenia jesteś niewidomy.
Jakiż wiarołomny jest umysł człowieka widzącego i jak wiele potrafi ten, który promienie słoneczne może poczuć jedynie na swojej twarzy, nie mogąc jednak oślepiony nimi zmrużyć oczu. Tutaj warto otworzyć się na bodźce, dostrzec to, czego zdrowym okiem nie widać, a wtedy uda się zobaczyć wielki statek zacumowany tuż obok.
Jest w tym filmie coś szczególnego, coś, co nas normalnie widzących i obserwujących otaczający nas świat może razić, a może wprowadzać niepokój, a jednak, jeśli otworzymy umysł na wszelkie dotykające nas bodźce Imagine będzie ucztą, o jakiej można tylko pomarzyć.
Ian i Eva – połączył ich ślepy los i ten sam los sprawił, że Eva dotknęła świat własną ręką, ten sam świat, który dzięki kalectwu przez długi czas był dla niej zamknięty. Obraz, który trzeba poznać, nic więcej nie będę tu pisał… Kieślowski byłby dumny ze swojego kolegi po fachu.

Brak komentarzy: