Do czasu adaptacji filmowej Anny Kareniny z Sophie Marceau z 1997 roku, która była moją ulubioną musiało upłynąć bez mała piętnaście lat, aby pojawił się film, którą swoją nowatorską formą pozostawia zarówno tą, jak i wszystkie pozostałe daleko w tyle.
W kinie w jakiś sposób go przegapiłem, poza tym miałem pewne obawy, co do wykorzystania sali teatralnej, a także możliwości tego wszystkiego, co jest wokół do nagrania filmu. Wydawało mi się to niedorzeczne, szalone, wręcz dziwne. Jednak po filmie moje spojrzenie na ten temat uległo całkowitej zmianie. Sposób kompozycji scen, praca kamery nad konkretnymi ujęciami, oświetlenie – to wszystko stanowi w jakiś sposób precedens w historii kina. Piękne i niesamowite.
A przy tym prosta w formie, ale urzekająca swym pięknem scena sianokosów, później zabawy klockami pary zakochanych, w których od dawna burzy się miłość. Tutaj uwagę zwraca rola młodej, szwedzkiej aktorki Alicii Vikander, warto zapamiętać to nazwisko.
I wreszcie para głównych bohaterów - Keira Knightley & Jude Law – myślę, że Tołstoj byłby z nich dumny. Doskonałe wyczucie roli i utożsamienie się z nią, Anna Karenina i jej wierny mąż Aleksiej. A wokół nich pozostałe postacie w odpowiedni sposób zarysowane i podkreślone. Całość spięta klamrą urzekającej muzyki, której autorem jest Dario Marianelli, jego nutki miały istotne znacznie w filmie Solista, o którym również warto będzie wspomnieć. Gorąco polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz