Jestem przekonany, że bracia Warner dając zielone światło tej niemieckiej produkcji zobaczyli w niej tą samą świeżość, która również mnie urzekła. I niech nie budzi zdziwienia fakt, że film ten nosi tytuł Jezus mnie kocha. Nie ukrywa się pod nim nic, co może nas do niego zniechęcić, czy też mieć na celu nawracanie na wiarę katolicką.
Wizja końca świat, co jakiś czas pojawia się w mediach i na ogół podchodzimy do niej z przymrużeniem oka. A jednak, gdyby w najbliższy wtorek miała przyjść Apokalipsa? Jak byśmy się zachowali wiedząc, że koniec świata jest nieunikniony?
Florian David Fitz sięgnął po powieść Davida Safiera pod tym samym tytułem i nadał jej swój osobisty rys. Napisał scenariusz, wyreżyserował i wcielił się w rolę Jeshuy, który na kilka dni przed planowanym końcem świata zstąpił na ziemię, aby zobaczyć, czy faktycznie z tym światem jest już tak źle i czy dni jego są policzone.
Jest też Marie, która od dawna poszukując miłości ucieka sprzed ołtarza w dniu swojego ślubu uświadamiając sobie, że to wciąż nie jest mężczyzna jej życia. Zagubiona, onieśmielona, poszukująca odpowiedzi na bardzo długą litanię pytań nagle poznaje Jeshuę i nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że ten dorosły mężczyzna jakby wszystko robił po raz pierwszy.
Jest w tym filmie wyjątkowa lekkość, która dotyka widza już na początku tej szalonej opowieści i nie opuszcza go ani przez chwilę. Pojawia się Gabriel, który dawno temu odrzucił skrzydła na rzecz ziemskiego żywota, jest Szatan, który wszystkich, łącznie z Marie i Jeshuą wodzi na pokuszenie. I jest też Bóg, który w dniu próby stara się odpowiedzieć Marie na wspomnianą powyżej litanię pytań. A wszystko w imię miłości:
Marie. Miłość to dom z wieloma pokojami. Nie zostawaj w jednym.
Czy po takich słowach mielibyście jeszcze wątpliwości, jak postąpić? Jeśli tak, film Jezus mnie kocha jest właśnie dla was. To, co również warte podkreślenia - film ten nie jest opowieścią religijną, nie dotyka też uczuć osób wierzących. Jest inteligentnie opowiedzianą historią o wizji końca świata i o miłości, bez której ten sam świat nie miałby racji bytu. To od niej wszystko się zaczęło i to ona jest motorem wszelkich ludzkich poczynań.
Debiut reżyserski dostrzeżony w Stanach, to fakt, obok którego nie da się przejść obojętnie. A osoba Marie, ta sama, która da nogę sprzed ołtarza (z jej jakże odważnymi przemyśleniami), ta właśnie Marie będzie wyjątkowym źródłem uśmiechu i radości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz