Dawno
niespotykana lekkość słowa i tak zaskakująca finezja, o jaką trudno we
współczesnej literaturze. Krótkie wprowadzenie było jedynie delikatnym akcentem
tego, co Klaudyna w szkole przynosi od
pierwszych stron.
Colette
językiem lekkim, subtelnym, pogodnym, miejscami lubieżnym i obscenicznym
odkrywa przed nami swoją Klaudynę. Ze swobodą włada słowem, z pełnym wyrafinowaniem tak
manipuluje czytelnikiem, który zachłannie pożera każdą stronę tej opowieści. Na progu XX wieku jej książka mogła szokować, budzić
niesmak, zgorszenie, jednak z drugiej strony bez wątpienia była i jest czymś wyjątkowym
nawet ponad wiek później od jej powstania. Nie bez znaczenia jest również fakt,
że śmiało można porównać Klaudynę do Nany
Emila Zoli.
Teraz
Klaudyna w szkole nie wywołuje być może
rumieńców na twarzy, ale śmiało i odważnie sobie poczyna młoda i zadziorna
Klaudyna. Jej zachowanie, jej osobowość, jej uroda, atuty, których tak liczny
zbiór rzadko się zdarza, tym bardziej osadzonych w małej szkółce w równie małej
wiosce.
Jednak
i to jest tylko dodatkowym bodźcem do rozwinięcia tej finezyjnej opowieści,
tego, w jaki sposób młoda dziewczyna jest w stanie wpływać na poczynania nie
tylko swoich koleżanek, ale też nauczycielek. Jej misterne zaloty do panny
Aimee są po mistrzowsku rozegrane, jej wpływ na koleżanki nie ma sobie równych.
I to wokół niej kręci się ta opowieść, choć ona sama nie jest jedyną bohaterką tej doskonałej opowieści. Jest płeć piękna i jest też kilku niesfornych panów, którzy nie szczędzą sił w zalotach do pięknej Klaudyny. Tak, to, co kiedyś mogło zawstydzać, czy bulwersować teraz nie jest niczym szczególnym, a jednak poczynania Klaudyny nie tylko przynoszą miły uśmiech na twarzy, ale dodatkowo sprawiają coś więcej, uczucie nad wyraz miłe wynikające z lektury, gdzie posłużę się tylko drobnym fragmentem:
(…) Jasne, że nie żałuję, iż nie opuściłam
szkoły, ale nawet ja, przyzwyczajona do ich zadziwiających manier i
niespotykanych obyczajów, zgłupiałam teraz i pytam sama siebie, czego się ona
spodziewa, posyłając razem tego kobieciarza i tę młodą dziewczynę po to, by w
jej sypialni oglądali szczelinę, która, mogłabym przysiąc, wcale nie istnieje.
I
słówko jeszcze na temat rzeczonej „szczeliny”:
Jest to taka szpara, która
zasadniczo powinna znajdować się w murze, ale czasem znajduje się zupełnie
gdzie indziej.
I
to wszystko za sprawą wciąż młodej, śmiałej, wyprzedającej swoją epokę o lata
świetlne w obyczajach, Klaudyny…
Colette, Klaudyna w szkole, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz