Oczekiwania co do tego filmu były duże, ale gdy zapaliły się światła nagle pozostał niedosyt, że to już koniec. I choć film trwa aż 156 minut zupełnie tego nie odczułem, może raz zrobiło się odrobinę sentymentalnie, ale ten jeden raz w stosunku do całego filmu nawet nie nagina krzywej zadowolenia i satysfakcji.
Jennifer Lawrence wyrasta powoli na gwiazdę wielkiego formatu. W pierwszej części filmu dynamit, teraz nie wyobrażam sobie innej aktorki w roli Katniss Everdeen. Niebywały talent, niezwykła charyzmatyczność i uroda, którą trudno pominąć milczeniem. Wydawać by się mogło, że od filmu Do szpiku kości upłynęły lata świetlne, a to dopiero, a może tylko trzy lata. W tym czasie cztery doskonałe filmy i trzy wyjątkowe role.
Jednak wracając do Igrzysk śmierci: W pierścieniu ognia, koncepcja książki, a co za tym idzie scenariusza nie pozostawia wątpliwości, że osobista konfrontacja Katniss Everdeen z reżimem Kapitolu to tylko kwestia czasu. Choć rozwój wypadków powoli i stopniowo doprowadza do kulminacyjnego punktu filmu w pierwszej jego fazie musimy oddać część poległym uczestnikom zakończonych tak niedawno Głodowych Igrzysk, w sumie 74. Nadchodzące 75 są doskonałą możliwością osłabienia rosnącej popularności Katniss i stojącego u jej boku Peeta. Pojawia się możliwość, aby raz na zawsze przytrzeć im nosa.
Wśród wielu nowych twarzy wartym podkreślenia jest pojawienie się osoby, która ma ewidentnie pokrzyżować szyki Katniss i Peeta - Plutarch Heavensbee, w tej roli doskonały jak zawsze Philip Seymour Hoffman. I to rozdanie nie będzie miało sobie równych. Celowo nie odnoszę się do określonych wątków, gdyż tutaj powiedzieć słowo to powiedzieć zbyt dużo. A 61 pozycja w rankingu Filmweb jest konkretnym dowodem na to, że film ten nie tylko mi się spodobał i mnie urzekł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz