Nad ranem 17 stycznia 1945 roku Spychalskiego budzi telefon od szefa sztabu I Armii Wojska Polskiego, generała Wsiewołoda Strażewskîego: „W imieniu dowódcy armii melduję, że Warszawa jest już wolna". Nie Praga, tylko lewy brzeg: Śródmieście, Mokotów, Żoliborz, Wola, Ochota... W ślad za polskimi i radzieckimi oddziałami po lodzie spieszą cywile. Wracają też pierwsi uchodźcy z zachodnich i południowych przedmieść.
Słowo otwarcia pochodzi z książki, która teraz leży pod moim telefonem. Sztywna, niebieska okładka i szczególny bezmiar tego wszystkiego, co wydarzyło się później.
Ale też wcześniej. Kilkanaście godzin wcześniej podpalona zostaje biblioteka przy ulicy Koszykowej, która do tej pory dziwnym zrządzeniem losu przetrwała wojenną zawieruchę, powstańcze walki, demolowanie stolicy przez kolejne miesiące aż do tego dziwnego jej „wyzwolenia“. To, czego nie udało się wcześniej wywieźć w znacznej większości spłonęło. Dużo czytam, staram się odkrywać to, co zostało nieodkryte, ale nadal nie potrafię zrozumieć tego biernego postoju na prawym brzegu Wisły przez ponad pięć miesięcy.