niedziela, 20 stycznia 2019

Jodi Ann Bickley - Milion Cudownych Listów

Przyszła wczoraj
, (w zasadzie kilkanaście dni wcześniej), choć wczoraj światło nie było zbyt korzystne, aby się nią podzielić. Dobre światło to również dobre zdjęcie, a na takich mi zawsze zależy. Ale nie o zdjęcia tu idzie, ale o listy. Autorka pyta we wstępie kiedy ostatnio napisałaś swój list? A kiedy Ty miałeś okazję sięgnąć po kartkę i długopis, później włożyć list w kopertę i nakleić znaczek? Nigdy go nie przyklejałeś do koperty? Niemożliwe.
W odległych czasach, kiedy Internety były niedostępnym zjawiskiem w Internacie, w którym mieszkałem przez dwa lata szkoły napisałem ich kilkaset. Czasem korespondując z siedmioma, ośmioma koleżankami równolegle. I zawsze był czystopis, bez przepisywania. I nigdy się nie pomyliłem pisząc nie to, co trzeba tam gdzie nie powinienem.
Od wielu lat pióro wieczne i papeteria, choć od pewnego czasu nie mam do kogo pisać. Kilkadziesiąt ich jeszcze zostało, gdyby nie szaleństwo dwie dekady wstecz w Krakowie byłoby ich znaczenie więcej. Ale to odległa w czasie historia. Mail to już nie to samo, dlatego tak gorąco przyjąłem Milion cudownych listów Jodi Ann Bickley. 
Ta malutka książka długo nie będzie czekała na swój czas. Mój najdłuższy list - osiem stron dużego formatu i jeszcze cztery strony Post Scriptum. 

Kilka miesięcy później obudziłam mamę z płaczem, że chcę do babuni. Wtedy wszystko mi wyjaśniła. Powiedziała, że chociaż już nigdy nie spotkam się z babcią, to każde dziecko może napisać jeden list do Nieba. Listonosz wybiera się tam specjalnie, żeby go dostarczyć, ale robi to tylko raz.

Miałem wrażenie, że książka ta będzie musiała poczekać na swoją kolej, ale wystarczyło kilka stron, abym inne chwilowo odłożył na bok. Historia Jodi ma w sobie niesamowitą dawkę pozytywnej energii, a przy tym jest niesamowicie empatyczna, inspirująca i zaskakująca w swej dobroci i prostocie. Życie zaskoczyło Jodi w najmniej spodziewanym momencie. I gdy już była na samym dole wydarzyło się coś, co przywróciło ją do życia.
Nie wiem, czy z tych fragmentów narodzi się spójna w swej treści recenzja, bo ostatnio ta forma stała mi się bardzo bliska. Spontanicznie zbierając słowa, aby odpocząć, zasnąć, oczyścić umysł. Żółta karteczka przemieściła się na nową stronę.

Bo nigdy, przenigdy nie można skreślić przyjaciela, który prawie skreślił sam siebie. Prawdziwi przyjaciele to Ci ludzie, którzy nigdy się nie poddają. Co, którzy wiedzą, że stoisz nad przepaścią, więc trzymają Cię za kostki, choć wyrywasz się i błagasz, aby cię puścili. Takich przyjaciół warto mieć.

Spodobały mi się te małe literackie formy. Obszernych recenzji jest ostatnio mniej, ale i one co jakiś czas się pojawiają. Z drugiej strony to miejsce w jakiś sposób mnie ogranicza, stąd nie zawsze jestem w stanie napisać tak dużo, jakbym chciał.
Kończąc ten wstęp i dzieląc się prawdą dotarłem do końca tej niewielkich rozmiarów książki, a jednak projekt #onemillionlovelyletters to coś, co ma znaczenie większą siłę przekazu, niż te niespełna 266 stron.
Okazuje się, że nie trzeba wiele, aby przenosić góry i dzielić się miłością, ale wiele czasem trzeba doświadczyć, aby móc dzielić się sobą z innymi. Jodi stała na krawędzi, pół stopy miała już nad przepaścią. Stało się coś, co odmieniło nie tylko ją, ale tysiące ludzi na świecie. Żółta karteczka po raz ostatni zmieniła swoje miejsce.

Istnieje mnóstwo sposobów, żeby uniknąć komunikacji twarzą w twarz - SMS-y, komunikatory internetowe, Twitter. Dla niektórych nawet rozmowa przez telefon to już za dużo. W efekcie izolujemy się coraz bardziej i czujemy się jeszcze bardziej osamotnieni. Po co kogoś odwiedzić, skoro można się z nim dogadać, używając stu czterdziestu znaków? Normalna rozmowa stała się już niepotrzebna.

Jodi Ann Bickley, Milion Cudownych Listów, Insignis Media, Kraków 2016

Brak komentarzy: