niedziela, 9 lutego 2020

Robert Foryś - Bóg, honor, trucizna


Sienkiewicz byłby dumny!


Jakiś czas minął, gdy jako dorastający chłopak z niezwykłą przyjemnością odkrywałem uroki Potopu, a w jakiś czas później chyba Ogniem i mieczem czerpiąc z nich wszystko, co najlepsze. W czasach, gdy po książkę musiałem się wybrać do pobliskiej biblioteki, a tam wędrując pomiędzy zakurzonymi regałami znaleźć dla siebie godną uwagi lekturę.
Wiele lat później wpadły mi w rękę dwie powieści wydane nakładem Świata Książki, a dzięki staraniom amerykańskiego autora w niesamowity sposób odmalowały okres napoleoński na ziemiach polskich. Nie ponaglaj rzeki, a także jej kontynuacja, Pod purpurowym niebem, których autorem jest James Conroyd Martin na długo zapadły mi w pamięć i musiało minąć prawie dziesięć lat, aby na polskim rynku wydawniczym pojawiła się powieść, godna tych, o których wspominam powyżej.
W mnogości lektur, powieściach różnej maści i treści o dobrą powieść historyczną było jakże trudno. Taką, którą czyta się z zapartym tchem i wypiekami na policzkach. I stało się coś dobrego – Robert Foryś wniósł coś od siebie darując czytelnikowi historię, której nie powstydziłby się Henryk Sienkiewicz.

Część pierwsza Gambitu Hetmańskiego nosząca tytuł, Bóg, honor, trucizna nagle i znienacka przenosi nas w bezkres pól, stepów zwaśnionej i skłóconej siedemnastowiecznej Rzeczypospolitej. Tam, gdzie Bóg czasem zapominał o swoich owieczkach, honor pozostał tylko nikłym wspomnieniem gnijących w lochach skazanych, a trucizna... od niej jakże często jakże wiele zależało.
Powieść pełna przygód, chędożenia, namiętności. Ale też waśni i knowań wśród jegomościów, również tych blisko królewskiego tronu, a także kobiet, które wiele mogą i jeszcze więcej znaczą, choć nie wszyscy o tym pamiętają i nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę.

Rok 1672, okres panowania Michała Korybuta Wiśniowieckiego, który rządził krajem tak, jak sugerowała mu to nazbyt często jego matka. Rzadko, kiedy miał swoje zdanie, a nawet, jeśli je miał, to oprócz matki była jeszcze jego żona, królowa Eleonora z Habsburgów i wtedy już zupełnie tracił rozeznanie, co jest dobre i słuszne. Miał też pewną tajemnicę, która nigdy nie powinna wydostać się poza mury królewskiej alkowy.
Nie bez znaczenia jest też udział w tym hetmańsko-królewskim gambicie pewnej siebie Marii Kazimiery de La Grange d’Arquien. Jej pełna miłości i namiętności relacja z hetmanem wielkim koronnym Janem Sobieskim była podłożem jednego z nielicznych w tamtym okresie małżeństw z miłości, choć minąć musiał jeszcze jakiś czas zanim hetman został królem Polski, o czym zapewne autor nie omieszka nas poinformować w dalszych częściach tej pasjonującej opowieści.
I błędem, niewybaczalnym błędem byłoby pominięcie dwóch osób, na których barkach opiera się w dużej mierze ciężar tej historii. Na barkach kobiety i mężczyzny, którzy działając w przeciwnych obozach stali się sobie rywalami we wzajemnych zmaganiach o wpływy i informacje, tak bardzo cenne dla tych, dla których pracowali i narażali jakże często swoje życie.
Charlotta Mesire, przyjaciółka, ale przede wszystkim agent do specjalnych poruczeń Marysieńki Sobieskiej i Bogusław Tyner, ni mniej ni więcej tylko sienkiewiczowski Kmicic. Takie przynajmniej skojarzenie pojawiło się już na początku lektury i już mnie nie odstępowało. Tych dwoje zagięło na siebie parol i nie spoczną, aż któreś z nich nie będzie górą. Nie zdziwię się również, jeśli okaże się, że jedno z nich górą będzie z czasem w tym samym łożu. Kto wie, kto zgadnie, co kielich ukrywa na dnie?
Cieszę się, że mogłem się z nią zmierzyć, gdyż proza Roberta Forysia zasługuje na aplauz i szczery podziw. Powieść, która w urzekający sposób wprowadza w realia epoki i walki o władzę, gdy u wrót Rzeczypospolitej stał Turek, a odsiecz wiedeńska była już kwestią lat, choć jeszcze nie dni.

Robert Foryś, Bóg, honor, trucizna, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2014 

Brak komentarzy: