sobota, 4 kwietnia 2020

Jack Ryan: Teoria Chaosu (2014)

J
ack Ryan powrócił i wciąż jest w wyjątkowo dobrej formie. Miło zaskakuje od pierwszej, aż do ostatniej minuty. I to, co warto zasygnalizować już na początku, Jack Ryan: Teoria chaosu nie jest kolejną adaptacją książki Toma Clancy, ale swobodnym wykorzystaniem dla potrzeb filmu stworzonej przez niego postaci.
Ten inteligentny nad wyraz człowiek, analityk i doktorant, zanim zyska sobie uznanie CIA w osobie jego mentora Williama Harpera (Kevin Costner), musi dojrzeć do swojej roli. Trauma 11 września dotyka również jego, stąd świadomy zaciąg do wojska i służba w strukturach Marines w Afganistanie. Paradoksalnie to, czego się tam nauczył uchroni go później od wielu kłopotów. Jednak to służba okupiona bolesnymi ranami i wielomiesięczną rehabilitacją.
To również punkt zwrotny tego filmu, gdyż właśnie tu, w trakcie dochodzenia do zdrowia i pełni formy poznaje Cathy, (jak zawsze urzekająca Keira Knightley) i Williama. Do pełnego brydżowego składu przysiądzie się za jakiś czas rosyjski bankier posiadający błogosławieństwo dla swoich poczynań z samego Kremla. Jednak w przeciwieństwie do brydża szanse przy tym stole nie są wyrównane, a gra, w której nikt nie ma skrupułów, idzie o panowanie nad światem. Łącznie z groźbą poważnego kryzysu finansowego i afery terrorystycznej.
Zręcznie rozpisany na cztery role thriller nie budzi wątpliwości, jakiego rodzaju emocje nas czekają. Mottem przewodnim Jacka są słowa, To miała być praca biurowa. I jak się dosyć szybko okazało była nią tylko przez chwilę. Sprytnie pomyślana intryga, w której nieświadoma niczego Cathy pojawia się nagle w środku rozgrywki wywiadów diametralnie podnosi poziom napięcia w tym filmie.
Ręka brytyjskiego reżysera jest tu doskonale widoczna. Nie jest to pełna rozmachu amerykańska batalia, ale wyrafinowana do szpiku kości sztuka teatralna w trzech aktach na cztery role. Kenneth Branagh świetnie spisał się, jako reżyser, ale też, jako zimny, pozbawiony skrupułów rosyjski oligarcha. Jego Viktor Cherevin swoim przenikliwym spojrzeniem zabija wszystko wokół.
Miałem wątpliwości, czy Chris Pine sprawdzi się w swojej roli. Czy udźwignie jej ciężar i świadomość kreacji jego poprzedników. Ale wątpliwości równie szybko minęły, jak się pojawiły. Jego Jack Ryan jest równie pociągający, jak to, co lata wstecz pokazał Harrison Ford. Kreacja aktorska, z której obecnie Chris Pine może i powinien być dumny.

Brak komentarzy: