czwartek, 18 lutego 2021

Ana Maria Matute - Bezludny raj


53
strony, a już kocham Bezludny raj, miłością czystą, lekką, taką, której nie widać, a którą czuć każdą cząstką duszy. Ana Maria Matute, bliżej mi nie znana do tej pory hiszpańska pisarka zawładnęła swoją prozą mój umysł bez reszty. 
Choć do końca jeszcze sporo w tej przedziwnej, ale też niezwykłej opowieści małej Adriany, wiem, że będzie to podróż zaskakująca pod każdym względem. Na ogół recenzje pisze się po zakończeniu lektury, czasem jednak, tak, jak w tym przypadku, śmiało i bez skrępowania można dzielić się słowem pisząc z uznaniem i szczególną dozą radości o tym, jak wiele uśmiechu i szczególnych wzruszeń daje lektura tej książki. 
Historia zmagań małej Adri z otaczającymi ją Olbrzymami w rodzinie bez uśmiechu od pierwszej strony unosi lekko i nie pozwala się zatrzymać. I choć tak, jak napisałem za mną dopiero 53 strony, to mógłbym napisać, że są to „aż” 53 strony, choć paradoksalnie nie jest to szczególnie obszerna powieść. A jednak nieważne, w którym miejscu się zatrzymam, za moment chętnie wrócę do lektury odkrywając okiem małej Adri tajemnice otaczającego ją świata. Tego bliskiego, czyli rodziny, z którą nie ma zbyt silnej więzi, gdyż od małego jest „inna”, a to w jej rodzinie jest przeszkodą. Unika jej starsza siostra, nie bawią się z nią bracia, rodzice prawie nie dostrzegają jej obecności. W wielkim domu jest kilka osób, które uważa za bliskie sobie, ale nigdy byście nie zgadli jakie i właściwie dlaczego zaskarbiły sobie przychylność w jej małym serduszku.
Powieść dla każdego, choć wydana w „Serii z miotłą” Wydawnictwa W.A.B. nie zamyka się na płeć piękną. Piszący te słowa odnajduje w niej szczególne bogactwo emocjonalne, wyjątkową lekkość słowa, zaskakujący piękny i ponadczasowy sposób narracji. Taki, który sprawia, że bez problemu wyobrażam sobie to, o czym za moment w krótkim cytacie:

(…) Siedząc już w Ekspresie do Kawy, Eduarda rozpoczęła walkę wręcz z dźwigniami, kluczami i pedałami (albo tak mi się wydawało) pośród koncertu fukania niewydobywającego się z jej ust, lecz z silnika, który zdawał się naprawdę rozzłoszczony. Było kilka szarpnięć, które o mały włos nie wyrzuciły mnie z siedzenia, aż znienacka, można by powiedzieć, radośnie, ruszyłyśmy z miejsca. Radośnie, bo gdy jechałyśmy w dół ulicy pomiędzy rzędami akacji, odkryłam za oknem rodzinę jerzyków sfruwających jak strzały z nieba – przecinały je i odlatywały. Chyba wtedy po raz pierwszy poczułam coś podobnego do euforii. Wzrastała we mnie jakby wieka i pozbawiona trosk wolność i miałam ochotę zaśmiać się, nie wiedząc dobrze dlaczego.

I wszystko to w umyśle małej, dziewięcioletniej dziewczynki, która na świat spogląda w zupełnie inny sposób, niż wszystkie otaczające ją Olbrzymy. I to właśnie Eduarda odkrywa przed nią świat, jakiego nigdy jeszcze nie znała. Pozostaje zostawić coś na puentę po zakończonej lekturze. A ta bez wątpienia zamyka się w kilku prostych słowach – tą książkę trzeba koniecznie poznać, trzeba się z nią zmierzyć, trzeba sięgnąć po książką z intrygującą okładką wiedząc, że czas, który jej poświęcimy nie będzie czasem straconym.
To, co podarowała już na początku do samego końca tylko unosiło coraz mocniej serce, a zaskoczona dusza nie potrafiła objąć, przyjąć i udźwignąć nadmiaru przepełniających ją emocji. Mała Adri z jej małym, ale stopniowo coraz większym światem, z jej piękną, zaskakującą i gorącą miłością do Chłopaka, jej podróże po domu, po części „pastowanej i niepastowanej”, to wszystko nie ma, nie miało i długo jeszcze nie będzie mieć sobie równych. 
Książka, którą śmiało i bez skrępowania mogę postawić na szczycie wśród najlepszych, wybitnych powieści, jakie dano było mi poznać od dłuższego czasu. Powieść, która powinna znaleźć miejsce w twojej duszy.

Ana Maria Matute, Bezludny raj, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011

Brak komentarzy: