czwartek, 29 kwietnia 2021

Peter Caddick-Adams - Monte Cassino. Piekło dziesięciu armii

Nie tak dawno minęła siedemdziesiąta rocznica zdobycia Monte Cassino przez wojska 2 Korpusu Polskiego generała Andersa. 18 maja 1944 roku, w trakcie, tzw. „czwartej bitwy” miał miejsce szturm, w efekcie którego wojska polskie zdobyły klasztor Benedyktynów na Monte Cassino z dumą zatykając polską flagę na gruzach opactwa. 

(…) Wkrótce potem pojawiła się polska flaga narodowa (i jeszcze później flaga brytyjska). W samo południe trębacz Emil Czech stanął na zrujnowanych murach i odegrał hejnał krakowski. Kiedy słynna melodia rozległa się echem po wzgórzach, generał Anders wiedział, iż będzie to często poświadczany i często opisywany symbol tego, że Polska odpowiedziała atakiem na atak. 

Publikacja historyczna Monte Cassino. Piekło dziesięciu armii, której autorem jest Peter Caddick-Adams w niesamowity sposób oddaje wszystko to, co można zapisać pod jednym, wspólnym hasłem, Monte Cassino. Zdawać by się mogło, że kampania wojsk alianckich na Półwyspie Apenińskim była krótka, łatwa i przyjemna. I tylko tak może się wydawać.
Miałem pewną wiedzę historyczną na ten temat, jednak dopiero lektura tej bardzo obszernej publikacji uświadomiła mi, że, że była ona wyjątkowo skromna. Działania wojenne w Afryce Północnej, a następnie pojawiające się w określonej kolejności kampanie w basenie Morza Śródziemnego w dużej mierze posuwały się bez większych problemów, do czasu lądowania w kilku rzutach desantowych na ziemi włoskiej we wrześniu 1943 roku.
Dopiero wtedy zaczęły się schody, a może raczej góry, które wraz z zimą przełomu lat 1943 i 1944, sprawiły aliantom koszmarne problemy. Górzyste ukształtowanie terenu, ulewne deszcze, przechodzące później w śnieżyce, bardzo skromny pas dróg zdolnych przyjąć taką masę wojska i taboru, problemy z dostarczeniem zapatrzenia, prowiantu, medykamentów w wyższe partie gór, wreszcie doskonale przygotowane do działań obronnych wojska niemieckie – to wszystko sprawiło, że wizja szybkiego zwycięstwa w tym pasie działań wojennych i dotarcie do Rzymu, z miesiąca na miesiąc odsuwało się w czasie.
Autor z godną podziwu rzetelnością, logiką i doskonałą znajomością tematu odkrywa przed czytelnikiem kolejne aspekty działań wojennych, które nieuchronnie przybliżały do ostatecznego szturmu właśnie na Monte Cassino. I choć wcześniej w tym pasie działań wojennych rozegrało się wiele bitew ta jedna stała się najbardziej wymowna, symboliczna i ostatecznie stąd pod hasłem, Monte Cassino zawiera się wszystko to, co działo się wcześniej przed majem 1944 roku, a także chwilę później.
Tak, jak front wschodni miał swój Stalingrad, tak najbardziej znaną bitwą na froncie zachodnim, najbardziej wymowną była właśnie ta o Monte Cassino. Już samo zdobycie Rzymu nie miało takiej wagi, gdyż chwilę później nastąpił desant w Normandii. I co również ważne, gdyby nie pochopne działanie aliantów i nalot dywanowy nad miasteczkiem i klasztorem, być może nigdy sam klasztor nie byłby teatrem działań wojennych, gdyż Niemcy zamierzali chronić go specjalną strefą buforową.
Trudno w tak krótkim tekście oddać ogrom tematów, których dotyka autor na kartach tej wyjątkowej publikacji. Jego analizy mają bardzo szczegółowy i obszerny charakter. Stąd zatrzymać się warto jedynie nad dwoma istotnymi aspektami. Pierwszy z nich, o którym wcześniej nie wiedziałem, to aktywność wulkanu Wezuwiusz w marcu 1944 roku i kilka dni, które były istotną ingerencją natury w działania wojenne. Przez kilka dni wojsko pomagało ludności zamieszkującej wsie u podnóża Wezuwiusza, a sam Churchill tak odniósł się do tego zjawiska: Przeładunki w zespole portów Neapolu wynoszą obecnie 12 milionów ton rocznie. Szacuje się, że Wezuwiusz wyrzuca z siebie dziennie 30 milionów ton. Możemy tylko podziwiać szczodrobliwość bogów.
I drugi, bardzo ważny aspekt to rozdział poświęcony Polakom, którzy jako jedyni w tym teatrze działań wojennych mieli najwięcej do pokazania wojskom niemieckim. W tamtym momencie na włoskim bucie była istna Wieża Babel, jeśli chodzi o narodowości i języki, którymi się porozumiewano. Dumą może napawać fakt, że głównodowodzący tą operacją do czwartej, ostatecznej bitwy zaprosili armię Andersa – Najwyższa nagroda w Cassino, zdobycie opactwa, miała przypaść armii narodowej, która odbyła najtrudniejszą podróż, żeby się tutaj dostać, oraz narodowi, który zawdzięczał aliantom bardzo niewiele. Większość Polaków do 1944 roku zniosła więcej cierpień, niż przeciętni żołnierze oglądali w całej swojej wojskowej karierze.
Monte Cassino. Piekło dziesięciu armii czytać należy powoli, starannie przyswajając ogrom napotkanych w trakcie lektury informacji. Jest to również kolejna, doskonała publikacja historyczna Wydawnictwa Znak rozpoznawalna po ciemnej szacie graficznej, którą warto mieć i którą warto poznać. Nawet, jeśli II wojna światowa nie jest naszą ulubioną domeną będzie to lektura, której trudno będzie się oprzeć.
I zupełnie na marginesie, choć informacja ta nie pojawia się na kartach tej książki, ale warta jest dotknięcia, tak, aby tytuł tej recenzji stał się sprawą oczywistą. Otóż, znana zapewne wszystkim pieśń, Czerwone maki na Monte Cassino, swoje pierwsze publiczne wykonanie miała dzień po zdobyciu opactwa, 19 maja 1944 roku. Autorem słów był Feliks Konarski, żołnierz 2 Korpusu, przed wojną natomiast śpiewak operetkowy i autor piosenek. Epizod ten został uwieczniony w filmie Michała Waszyńskiego, Wielka droga, nakręconym w 1946 roku. 

Peter Caddick-Adams, Monte Cassino. Piekło dziesięciu armii, Wydawnictwo Znak, Kraków 2014 
 

Brak komentarzy: