James Oswald już wcześniej nauczył czytelnika patrzeć na kryminał w sposób nieszablonowy, w sposób zupełnie odmienny, niż czasem proponują nam to jego koledzy po fachu. Czasem jest to jeden wątek przewodni i wokół niego rozgrywa się intryga, czasem jest jeszcze jeden. Natomiast tutaj jest to bezmiar wątków i literackich subtelności pełnych równie zaskakujących zwrotów akcji.
Kiedy po raz pierwszy przespacerowałem się po Edynburgu śladami inspektora McLeana miałem już świadomość, że oto pojawia się autor, która zaskoczy swoich czytelników i na długo sprawi, że opowiadana historia nie będzie w stanie wyparować z naszych umysłów.
Jest coś szczególnego w postaci inspektora McLeana i o ile, Pieśń wisielca stanowi odrębną od poprzednich powieść, to jednak liczne nawiązania sprawiają, że z całą pewnością warto będzie zacząć od samego początku. Z przyczyn naturalnych można skupić się jedynie na Pieśni wisielca jestem jednak przekonany, że w wirze literackich zmagań umknie wam Skradzione morderstwo.
Ten wyróżniony powyżej enigmatyczny mocno tytuł w trakcie lektury nie będzie już stanowił większego problemu. Nie bez znaczenia będzie fakt, że historia z dramatycznym pożarem będzie się kładła cieniem na życiu inspektora i bliskiej mu bardzo osoby. To jedno E znajdzie swoje odbicie w osobie Emmy, doświadczona boleśnie będzie szukała sposobu, aby wyjść z głębokiego, psychicznego tunelu. Towarzyszy jej cały czas cichy pogorzelec z innego pożaru, kot pani McCutcheon. I przyznać trzeba, że jest to wątek wybitny, nie jeden zresztą w tej książce, jednak przy kocie zatrzymajmy się na moment:
Kot pani McCutcheon przerwał czyszczenie tyłka i posłał McLeanowi pełne dezaprobaty spojrzenie, którego nie powstydziłaby się nawet jego babcia. McLen westchnął, zamknął drzwi i rzucił na krzesło plik papierów, które zabrał ze sobą z komisariatu. Owszem, mógłby położyć je na stole, gdyby nie to groźne spojrzenie zwierzaka, siedzącego pośrodku, między cukiernicą a pojemnikami z solą i pieprzem.
- Powinienem powiedzieć „spierdalaj”, tylko co by to dało? - Zdjął marynarkę i powiesił na oparciu krzesła.
(...)
Kot pani McCutcheon, znudzony McLeanem, a może myciem tyłka, podniósł się, przeciągnął, zeskoczył na podłogę i pomknął do drzwi prowadzących do wnętrza domu. Kiedy się uchyliły, McLean usłyszał dźwięki muzyki.
Choć kot to nie jedyny ozdobnik tej doskonałej pod każdym względem powieści kryminalnej. Ulubiony zespół inspektora zostaje rozesłany w różne części galaktyki, a on sam zostaje „zesłany” do obyczajówki. Niepozorne śledztwo przyniesie całą masę problemów i nagle pojawi się też wisielec, a po nim drugi, a chwilę później wydarzy się coś jeszcze.
Mógłbym streścić, co rzecz jasna nie byłoby dobre. Tutaj powiedzieć o jedno słowo za dużo to lepiej przemilczeć i pozwolić samemu wysłuchać rzewnej, choć miło brzmiącej Pieśni wisielca. Każdy, kto się z nią zmierzy nie będzie czuł zawodu, a jedynie niedosyt i bez wątpienia zmierzy się z początkiem tej przedziwnej i pasjonującej historii.
Teraz, gdy wszystko wydaje się prawie jasne niech jeszcze krótko kot pani McCutcheon zatrzyma nas przy sobie...
Błysk w ciemnościach, cień gęstniejący wśród innych cieni. Coś przykuło uwagę McLeana, oczy same skierowały się w stronę komody stojącej pod oknem. Z zewnątrz wlewał się inny rodzaj czerwieni, zabarwiony dalekim pomarańczowym blaskiem nocnego miasta. McLean dojrzał kształt, którego nie dało się z niczym pomylić. Kot pani McCutcheon. Gapił się. McLean był o tym przekonany.
Obserwował ich oboje.
James Oswald, Z przyczyn naturalnych, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2015
James Oswald, Skradzione morderstwo, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2015
James Oswald, Pieśń wisielca, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz