Po wyjątkowym pod każdym względem wydarzeniu, jakim jest film Miasto44 pojawia się nowy polski film opowiadający o znacznie bliższej nam historii. Choć tak naprawdę wszystko to, o czym opowiada i czego dotyka to wciąż teraźniejszość otaczająca nas z każdej, możliwej strony.
W napisach końcowych pojawia się zapis o przypadkowej, niezamierzonej i niebranej w ogóle pod uwagę zbieżności do miejsc, osób i wydarzeń. Jednak zbieżność z tymi właśnie wydarzeniami jest jakże trafna i trudna do wyeliminowania.
Kilka lat temu PitBull dotknął do żywego służby policyjne w państwie. Był tak odważny i szczery, iż na żadnym ujęciu nie pojawił się budynek Komendy Głównej Policji, choć w wielu innych produkcjach takie ujęcia były na porządku dziennym. A jednak dla Patryka Vegi nie zrobiono wyjątku. Wtedy Despero i jego koledzy podpadli pod paragraf szczerości i mówienia wprost o tym, jak to faktycznie jest być w Polsce policjantem.
Dziś, prawie dekadę później, o całą masę niewyjaśnionych zdarzeń, dziwnych samobójstw i miliardowych malwersacji, dotarliśmy do momentu, w którym musiał pojawić się ktoś, kto temat nie tylko udźwignie, ale będzie potrafił mu sprostać i nie sprawi, że wyjdzie z tego farsa, a jedynie film, który warto będzie poznać.
O Służbach specjalnych słyszałem jakiś czas wstecz i to, co właśnie zwróciło moją uwagę, to nazwisko reżysera – Patryk Vega. Znając PitBulla zarówno w wersji kinowej, jak też serial, lepsza rekomendacja nie była mi potrzebna. Właściwy człowiek na właściwym miejscu.
Film bez precedensu. Nie owija w bawełnę, nie idzie na skróty, dotyka tego wszystkiego, co do tej pory znaliśmy z mediów, jako wydarzenia dnia. I do tego wszystkiego doskonałe aktorstwo, które tylko wzmacnia wizerunek tego filmu.
Trójka bohaterów z różną przeszłością, różnymi umiejętnościami wywiadowczymi pracująca nagle dla jednego, wspólnego przełożonego. Dzieli ich wszystko, łączy tajemnica państwowa i wspólna sprawa, tak przynajmniej wydaje się na początku. Jednak im dalej w las tym więcej zleceń, poleceń, a z czasem też wątpliwości. A jednocześnie „normalne życie”, które każdy z bohaterów stara się prowadzić, choć o normalność przy tego typu pracy, jakże trudno.
Olga Bołądź, inna, niż znamy ją do tej pory, niepokorna, doskonale wyszkolona, z mroczną plamą w życiorysie, Wojciech Zieliński zdążył właśnie wrócić z Afganistanu i jako żołnierz podporządkowuje się nowym przełożonym po rozwiązaniu Wojskowych Służb Informacyjnych. I wreszcie chyba najbardziej kontrowersyjna postać, a przy tym jakże ciekawa – Janusz Chabior, jako były pułkownik SB.
W blisko 120 minutach filmu nie ma czasu na wahanie, na oddech, czy może wręcz na rozluźnienie. Z każdą kolejną sceną otacza nas coraz większy mrok i coraz więcej zaskakujących zdarzeń uderza w świadomość widza. I choć minęły niespełna dwie doby nadal nie potrafię sobie tego do końca przyswoić. A jednak żyjemy w takim państwie, w którym wydawane są polecenia, które ktoś ze świadomością określonej misji wykonuje nie pytając, czy jest to słuszne, gdyż rozkaz musi być wykonany. To, co również ważne, Służby specjalne nie są gładką, elegancką opowieścią kryminalną, tutaj widz dostaje porządnego emocjonalnego kopa, tutaj nikt nie dba o język, nie zastanawia się, czy takie lub inne słowo jest na miejscu. Siła tego obrazu jest wielka i nie pozostawia złudzeń, co do tego, o czym i o kim opowiada.
W rolach drugiego planu, równie istotnych, jak te pierwszoplanowe doskonałe kreacje Kamilli Baar, Jana Frycza, Andrzeja Grabowskiego i Eryka Lubosa. Każdy z bohaterów ma coś istotnego do dodania w tym filmie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz