Kto przybywał do Paryża i chciał się obracać w dobrym towarzystwie, musiał przyswoić kilka reguł, aby nie popełnić jakiegoś faux pas, dyskredytującego w oczach tutejszego beau monde. Podręczników dobrych manier nie brakowało, a radą, jak się zachować, by uchodzić za światowca, służyły nawet przewodniki turystyczne.
Nie wypadało dyskutować o wieku pań, ani panów. Trzeba było robić wrażenie, że przeczytało się wszystkie modne książki albo przynajmniej, że się było w trakcie lektury. Nigdy nie odrzucać złożonej propozycji, zawsze zostawiać nadzieję, że się zmieni zdanie. Cenić stare francuskie tradycje, ale zachwycać się również Wagnerem, malarstwem angielskim i literaturą skandynawską. Znać wszystkie plotki, ale sprawiać wrażenie, że nie przywiązywało się do nich uwagi. Rozciąć kartki w książkach autorów, którzy przychodzili na kolację. Nie liczyć na spełnienie obietnic szybciej niż po upływie ośmiu dni od danego słowa. Umieć rozmawiać o Nietzschem, Darwinie, Ibsenie i chodzić na msze. (…) Kwiatów wysyłanych kobiecie, nie licząc dam z rodziny, nigdy nie kupować na targu. Nie powinno się być smutnym ani nieszczęśliwym, wychodząc na kolację w mieście; problemy należało zostawić u siebie. Pani domu powinna znać się na kuchni, również tej zagranicznej, i umieć wypowiedzieć kilka zdań po angielsku. Niekiedy warto było zapomnieć o tym, co się widziało, i udawać, że rozumie to, na czym się nie zna. Nigdy nie nazywać po imieniu i dosadnie niektórych nagannych sprawek: kłamca to żartowniś, kobieta zdradzająca męża to kobieta, która lubi zabawę, a oszustwo to rodzaj niedelikatności. [s. 113, 114]
Małgorzata Gutowska-Adamczyk, Marta Orzeszyna, Paryż, miasto sztuki i miłości w czasach belle époque, Dom Wydawniczy PWN, Warszawa 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz