sobota, 4 kwietnia 2020

Monachium (2005)

K
iedyś napisałem, „iż tylko prawdziwy Żyd zrozumie drugiego Żyda”. Nikt inny, choćby nie wiem, jak długo próbował, nigdy się do tego nie zbliży. Naród przez wielki maltretowany, wykorzystywany, wręcz pacyfikowany, naród, który stworzył swoją wyjątkową i piękną kulturę, przez wieki w pokorze poddając się wszystkim przeciwnościom losu szedł przed siebie, aż do dnia wolności.
Jednak osiedlenie się w Ziemi Obiecanej nielicznych, którzy przetrwali wojenną czystkę, w nowym państwie Izrael nie przyniosło nic dobrego, a jedynie przepełniło czarę goryczy. Ziemia wydarta Arabom, na której nagle Żydzi się pojawili, wracając do korzeni swojego pochodzenia, coraz częściej zaczęła spływać krwią. Aż przyszedł rok 1972, rok olimpiady w Monachium, afery Watergate i moich urodzin.
To, co wydarzyło się 5 września w Monachium, przyniosło ze sobą długofalową wojnę, wiele zamachów bombowych i akcji terrorystycznych. Europa spływała krwią, jakby odpowiedzialna za to, co nastąpił wiele lat wcześniej. Krew niewinnych ludzi była na rękach Żydów i Arabów, jednak wszystko to, co miało miejsce później, po 5 września, nigdy nie zostało formalnie potwierdzone. Tym bardziej istnienie tajnej grupy uderzeniowej Mossadu, a wraz z nią zakrojona na szeroką skalę misja „Gniew Boga”, mająca na celu wyeliminowanie 11 podejrzanych, odpowiedzialnych za akcję terrorystyczną w trakcie olimpiady w Monachium.
Cieszę się, że Steven Spielberg powrócił do kina z charakterem, dotykającego bolesnych tematów naszej, najnowszej historii. Filmy, które już na zawsze wpisały się platynowymi głoskami na kartach światowego kina – Imperium Słońca, Lista Schindlera oraz Szeregowiec Ryan. Teraz Monachium nie tylko nie ustępuje pola wcześniej wymienionym, ale w konkretny sposób z nimi konkuruje.
W każdym z tych filmów w sposób szczególny na losach narodu odbija się postawa, działalność jednostki. Jednej, konkretnej osoby, która stojąc na czele innych zmienia świat na lepsze. Czy jest tak też w przypadku Avnera, tu nie jestem do końca przekonany, choć powierzona mu misja ma mieć na celu oczyszczenie świata ze złych i plugawych ludzi. I choć z początku bardzo w to wierzy, z każdym kolejnym zamachem, morderstwem, z każdą akcją przeprowadzaną w różny częściach globu, zaczyna tracić wiarę w swoje poczynania, w to, że zabijanie ma sens.
Taki tok myślowy pojawia się także u jego kompanów, którymi dowodzi. Pięciu ludzi, których różni wszystko, bądź prawie wszystko, skupia jeden wspólny cel i jakże cenna lista 11 nazwisk.
Za kreację aktorską i stworzenie postaci Avnera Kauffmana już dziś mogę śmiało przyznać nominację do Oscara dla Erica Bany. Rola, jakby napisana wyłączenie dla niego, charyzmatycznego, pewnego siebie aktora, o olbrzymim potencjale, który mogliśmy poznać, czy to w Helikopterze w ogniu, czy też w Troi.
Teraz stopniowa przemiana z pewnego siebie, odrobinę onieśmielonego ogromem zadania w pełnego niepokoju, niepewności, zastraszonego wewnętrznie młodego ojca, zagrana jest po mistrzowsku. Słowa uznania należą się też innym – Geoffrey Rush, jako oficer prowadzący Avnera, a także jego podopieczni: Daniel Craig, jako Steve oraz w roli Roberta - Mathieu Kassovitz.
To, co już zapewne wszyscy wiedzą, a jeśli są tacy, którzy nie mają tej świadomości, to warto też o tym wspomnieć, iż nie byłoby filmów Stevena Spilberga bez wyjątkowych pod każdym względem zdjęć Janusza Kamińskiego. Czasem łapię się nad tym, iż noszę wyjątkowe nazwisko, ale to tak na marginesie.
Wydarzenia z 1972 roku wymagały opracowania bardzo szerokiej palety kolorów, cieni i półcieni, dzięki którym w sposób szczególny udałoby się oddać klimat tamtych lat. Aby nie było to zbyt nowe, zbyt piękne, zbyt wyszukane, ale aby oddawało w sposób konkretny czas i miejsce. Dlatego tak wiele tu żółtych i pastelowych odcieni odpowiednio komponujących się z otoczeniem, ubiorami, wystrojem wnętrz i ulic. Dlatego tak ważne jest, aby zwrócić uwagę na każdy detal i szczegół, aby przygotować się do zdjęć odpowiednio.
Obaj panowie pracując ze sobą już dosyć długo polegają na sobie, i choć reżyser lubi czasem się wtrącić w poczynania operatora, wizja zdjęć, jakie proponuje mu Janusz Kamiński jest jego wizją. I rzekłbym, iż za każdym razem są coraz bliżsi perfekcji i doskonałości w tym, co robią i co jest ich pasją, a obaj w swojej profesji nie mają sobie równych i niewielu może z nimi konkurować.
Tu wizja przedstawienia określonych scen, wielokrotnie powtarzana i opracowywana została jakby lekko zachwiana. Położono nacisk na zmysł artystyczny, na spontaniczność, aby czerpać z pomysłów, które pojawiały się w trakcie w umysłach reżysera i aktorów. Nakręcenie zdjęć na stadionie było nie lada wyzwaniem, gdyż zaangażowano do tych ról Arabów i Żydów, co nie tylko podniosło autentyczność tych scen, ale podniosło na jakiś czas temperaturę w ekipie. Ważny jest końcowy efekt, a ten jest pod każdym względem doskonały.
Film, który bez wątpienie pokusi się o kilka nominacji, film, którego nie możecie i nie powinniście ominąć. Dzieło ważne, dobre, trudne w odbiorze, ale jakże piękne i interesująco przedstawione. Tragiczne wydarzenia, które w sposób odpowiedni zostały przedstawione będą hołdem dla ofiar tamtych smutnych godzin dla całego świata, który jeszcze dzień wcześniej śmiał się i płakał, przepełniony radością.

Brak komentarzy: